sobota, 17 grudnia 2016

ZAWIESZONY

Hej
Dawno mnie tu nie było
Zawieszam bloga
Wiele się u mnie stało
Nie wiem czy wrócę, a jeśli tak to nie wiem kiedy
Jeśli ktoś byłby zainteresowany jeszcze moją twórczością to tutaj macie mojego wattpada > https://www.wattpad.com/user/fairygrier
Przepraszam i do zobaczenia

niedziela, 9 października 2016

Liebster Blog Award #1

Bardzo dziękuję za nominację zakręcona01 :*

"Nominację do Liebster Blog Award otrzymuje się od innego autora lub autorki w ramach pochwały za "dobrze wykonaną pracę". Zwykle jest ona przyznawana dla autorów blogów o niższej popularności. Jest to szansa na ich promocję i zdobycie większego grona czytelników. Po odebraniu tej nominacji należy odpowiedzieć na pytania, otrzymane od nominującego. Następnie wyznaczyć kolejne jedenaście osób i zadać im inny zestaw jedenastu pytań od siebie. O nominacji trzeba poinformować w komentarzu"

Hejka,
Dzisiaj przybywam tutaj z czymś innym;) Jest to oczywiście (jak zapewne jeszcze nie wiecie po tytule...) Liebster Blog Award! Bardzo się cieszę, że zostałam nominowana i szczerze mam nadzieję, że to nie ostatni raz XD
Może już lepiej nie przedłużając, przejdźmy do pytań ;)

1. Jedna ze śmieszniejszych sytuacji w twoim życiu?
Hmm... Trudno mi teraz tak na zawołanie sobie coś przypomnieć. Wiele z sytuacji, jakie miały miejsce na wyjściach z moimi znajomymi jest po prostu nie na miejscu, by je tutaj opisać... haha;D
O! To może być dobre. Pamiętam jak coś około pół roku temu jechałam sobie na rowerze wzdłuż robót drogowych. Nagle, niespodziewanie jakiś pirat drogowy przejechał obok 90 km/h przy ograniczeniu do 10 ( z powodu tych robót) XD Prawie wtrącił mnie wtedy do rowu... Może nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie fakt, że tym piratem była moja siedemdziesięcioletnia babcia :D Pozdrawiam!
Ooo! Albo ten moment, kiedy piszesz z chłopakiem, który ci się podoba i autokorekta w telefonie zabija całą rozmowę... Zamiast ''pomyślałabym'' napisałam - ''posuwałabym''... Chyba nic z tego nie będzie XD

2. Gdybyś miała możliwość cofnięcia się do jakiegoś okresu swojego życia, który by to był?
Zdecydowanie cofnęłabym się do wakacji 2014. Nie dość, że były to ostatnie wakacje spędzone wraz z moją przyjaciółką, która później wyprowadziła się do Londynu, to jeszcze przeleciałam wtedy tysiące kilometrów, by dostać się do Kanady♥ Odwiedziłam wtedy moją ukochaną ciocię i ogólnie chyba mogę uznać, że były to najlepsze wakacje mojego życia;))

3. Przedmiot szkolny, którego szczerze nie lubisz?
Chemia. Krótko i na temat: chemii wręcz nie trawię.

4. Masz jakieś hobby?
Myślę, że nietrudno się domyśleć, że jest to oczywiście pisanie opowiadań i czytanie książek;)) Jako ciekawostkę dodam, że była to również kiedyś jazda konna ( tu pozdrawiam love dream haha).

5. Ulubiona postać książkowa?
Napisałaś, że mogę podać kilka, więc oczywiście tak i zrobię ;D Zresztą okropieństwem byłoby wybrać jednego z tyyylu wspaniałych bohaterów ;))
*kolejność przypadkowa*
HP: Fleur Delacour, Luna Lovegood, Severus Snape, Remus i Teddy Lupin, wszelacy Weasleyowie♥
Więzień Labiryntu: Minho
Czerwona Królowa: Tyberiasz Calore VII♥
Igrzyska Śmierci: Finnick Odair, Cressida
+ zdecydowana większość postaci męskich z książek autorstwa Coleen Hoover <3!

6. Masz bilet do dowolnego miejsca na Ziemi. Dokąd byś pojechał?
Kiribati! To cudowne małe wyspy w ''pobliżu'' Australii;)) Jedne z najrzadziej odwiedzanych miejsc na ziemi, ze względu na bardzo słaby dojazd. Naprawdę jest tam przecudownie!

7. Kiedy byłeś/aś mały/mała, kim chciałeś/chciałaś zostać w przyszłości?
Osobiście zawsze chciałam zostać weterynarzem XD Myślę, że nikogo zbytnio nie zdziwiła ta odpowiedź. Co jednak może trochę nietypowe, nigdy nie chciałam zostać księżniczką i nigdy nie byłam za takową przebrana na żadnym balu karnawałowym ;p O! Chciałam jeszcze zostać Tygryskiem z Kubusia Puchatka i później - archeologiem ;D

8. Ulubione słodycze?
Jak na prawdziwego czarodzieja przystało - czekoladowe żaby! ♥
Ale czekolada oreo też jest niczego sobie...

9. Określ siebie w pięciu słowach
śmieszek, potterhead, śpioch, sarkastyczna, samowystarczalna ;)

10. Czy jest taka książka, której nie lubisz tak bardzo, że najchętniej "wyrzuciłabyś ją przez okno"?
Jakby się zastanowić, to nie zrobiłabym tak z żadną książką XD (usuwając ten cudzysłów haha). Muszę się jednak przyznać, że pamiętam, gdy kiedyś czytałam ''Przypadki Robinsona Crusoe''. Wtedy naprawdę niewiele brakowało...

11. Twoje życiowe motto?
 "One day you'll leave this world behind
   So live a life you will remember." - The Nights, Avicii
Zawsze i już chyba na zawsze ;))

Nominuję:
1. For one more chance
2. Losy Finnicka i Annie
3. Rose to nie Rosie
Przepraszam z góry, że nominuję tylko trzy blogi, ale po prostu nie czytam ich zbyt wiele;) Dodatkowo jeszcze większość z nich nie bierze udziału w tego rodzaju nominacjach.

Moje pytania:
1. Ile lat miałaś, kiedy pierwszy raz sięgnęłaś po książkę z własnej woli?
2. Gdzie i u czyjego boku widzisz się za 4 lata?
3. Wymień pięciu Twoich ulubionych twórców.
4. Oglądasz seriale? Jeśli tak to jakie? (Podaj kilka tytułów)
5. Czy byłaś kiedykolwiek świadkiem zjawiska paranormalnego?
6. Najmniej ciekawa i niewciągająca książka, jaką w życiu czytałaś?
7. Wymień Twoich pięć ulubionych paringów z wszelkich książek.
8. Robiłaś test na Pottermore? W jakim domu jesteś według tamtejszego przydziału?
9. Najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek odwiedziłaś? (Tak, sny też się liczą ;))
10. Miałaś kiedyś okazję zamienić kilka słów z kimś sławnym?
11. Co sądzisz o Albusie Persiwalu Wulfryku Brianie Dumbledorze?




sobota, 1 października 2016

Rozdział 7

Gorąco zachęcam do zapoznania się z wiadomością zamieszczoną pod rozdziałem! 
A teraz: zapraszam do czytania;)
Tego ranka Victoire obudziła się stosunkowo późno. Była godzina dziesiąta, co oznaczało, że dziś musi już obejść się bez śniadania. Wstała z łóżka i głośno ziewnęła; tej nocy nie spała zbyt dobrze. Kilka razy budziła się i nie mogła z powrotem zasnąć, co w weekend, kiedy marzy się tylko o prawowitym wypoczynku, może być naprawdę bardzo irytujące. Wciągnęła na stopy ciepłe skarpety i podeszła do okna, by po chwili wpuścić do pomieszczenia łut świeżego powietrza. 
Październik dawał się we znaki. Chłód szybko rozprzestrzenił się w pokoju, aby po chwili wywołać gęsią skórkę na odkrytych nogach dziewczyny. Ta właśnie zmierzała w stronę łazienki, gdy coś leżącego na stoliku nocnym przykuło jej uwagę. Na skrawku strony wyrwanej z jakiejś mugolskiej gazety czarne litery układały się w odręcznie napisane słowa:
Śpiochu kochany,  jeśli jeszcze się nie zorientowałaś, to właśnie uroczyście Cię informuję, że zaspałaś na śniadanie. Jako, że jestem najlepszą przyjaciółką na calutkim świecie, zostawiłam Ci małe co nieco na komodzie przy drzwiach. Miłego spożywania - Misty (nie - Gerda) Hastings
PS Jestem na treningu, bo jeśli jeszcze nie wiesz, JESTEM W DRUŻYNIE!!! 
Victoire uśmiechnęła się pod nosem i w myślach szczerze pogratulowała sobie, że ma tak genialną przyjaciółkę. W krótkim czasie zmieściła się z poranną toaletą i doborem ubrań, by po kilku chwilach móc już zaspokoić swój wyraźnie wygłodniały żołądek. 
Misty zostawiła jej kilka kanapek i, co najważniejsze, bajgla z dżemem pomarańczowym, który był jej potajemną miłością. Po niespełna dziesięciu minutach Victoire w końcu wyszła z dormitorium z zamiarem sprawdzenia, ''co gra u pozostałych Gryfonów''. Jednak, ku jej zdziwieniu, w pokoju wspólnym nikogo nie zastała. Na szczęście było tutaj o niebo cieplej niż w jej dormitorium, gdyż ogień w kominku wyraźnie dawał o sobie znać. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, Vic ruszyła w stronę kanapy, by po chwili podrapać troszkę kota należącego do współokatora chłopaków - Theo.
W tym samym czasie trening quidditcha właśnie dobiegał końca. Teddy dziś tylko obserwował nowe ''zdobycze'' drużyny. Nie grał, ale za to bardzo dokładnie rejestrował każdy krok członków reprezentacji Gryfonów. Fred - jak zawsze - radził sobie fenomenalnie. W końcu genów nie da się oszukać. Fred to pałkarz równie dobry jak jego ojciec. 
Misty szło trochę gorzej. Latała w te i we w tę za zniczem, który dzisiaj ukazał się wyjątkowo wcześnie, wciąż nie mogąc go złapać. Zdażyło się nawet, że chwyciła go za skrzydełko, po czym tak się podekscytowała, że ten bez problemu wyślizgnął się z jej rąk. Na szczęście Teddy był przyzwyczajony. Nie pierwszy raz zdarzyło się, że nowi członkowie drużyny na początku sezonu totalnie nie potrafią się skupić.
Po dwóch godzinach trening w końcu dobiegł końca. Lupin wylądował na zielonej murawie i można by pomyśleć, że ucieszy się, że w końcu może wrócić do zamku, napić się gorącej herbaty i po prostu zacząć normalnie przeżywać weekend, lecz tak naprawdę był bardziej zestresowany niż szczęśliwy. Bał się dzisiejszego wieczoru. Miał plan, ale tego bał się jeszcze bardziej.
- Beznadzieja! Widziałeś? Nie wiem, co mi się dzisiaj stało, naprawdę. Ciągle mi uciekał! Miałem tyle sytuacji... Stary, chyba wypadłem z formy - powiedział Fred. Sprawiał wrażenie oburzonego i niezwykle zdziwionego, wyglądało to jakby sam nie dowierzał w to, że niby tak beznadziejnie mu poszło.
- Tak, tak, w stu procentach się z tobą zgadzam - odparł cicho Teddy, nie rejestrując na co właściwie przytakuje.
- Wiesz, dzięki. Ty to zawsze potrafisz dodać człowiekowi otuchy - powiedział Fred, widząc, że raczej nie powinien oczekiwać czegoś więcej w tym temacie. - A co sądzisz o...
- Nie wiem, chyba tchórzę - wyrwał się Teddy.
- Aha...? No dobra, tak też można. Pytałem o Mis, a ty?
- A... Misty? Dobrze grała, ale nie o to chodzi. Co jeśli nie przyjdzie? Co jeśli ona nie przyjdzie, Fred? Albo... albo co jeśli ja tam nie pójdę? To możliwe! 
- Stary, nie wiedziałem, że tak to na ciebie działa. Mamy chyba plan, co nie? Wszystko pójdzie jak spłatka! W końcu zawsze tak jest. Poza tym fajowsko będzie, nie widzieliśmy się dobre dziesięć miesięcy! - Fred wydał z siebie odgłos podekscytowania. - A tak w ogóle to serio? Martwisz się, czy się pojawi? Przecież ją znasz... To Chloe, nie przegapi takiej okazji.
- Jasne, dzięki. Nie martwić się... - powiedział Teddy bardziej do siebie niż do chłopaka. Szczerze nie przejmowała go Chloe - przecież to oczywiste, że sobie poradzi. Ta dziewczyna to największa spryciara, jaką kiedykolwiek widział Hogwart. Od roku zmagał się z nią Durmstrang. Potem - zaczęła liczyć tylko na siebie. Bardziej martwił go ten ich cały ''plan''. Jeśli w ogóle można tak nazwać zaplanowaną improwizację.
Po około piętnastu minutach cała trójka znalazła się w pokoju wspólnym. Weszli do środka, pozostawiając za sobą brudne, błotniste plamy, co nie spodobało się Prawie Bezgłowemu Nickowi. Duch, z pozoru zawsze optymistyczny, zaczął gonić ich po całym zamku i przystał dopiero przy schodach. Chłopcy zastanawiali się, co mu odbiło, chociaż nie zajęło im to dłuższego czasu, gdyż Misty uświadomiła im, że zostawiają za sobą bardzo oryginalne, brązowe ślady. Po tym cała trójka wybuchła śmiechem.
Przy ogromnym kominku siedziała Victoire z rudym kotem leżącym na jej kolanach. Miała na sobie luźny, za duży sweter, a w ręku trzymała niewielki kubek, z którego od czasu do czasu popijała. W porównaniu do wielkiego pokoju, wyglądała jak ziarnko piasku. Ten widok z pewnością rozczulił Teddy'ego. Obok dziewczyny siedziała wyraźnie zmarznięta Roxie, a nad nimi stała żywo opowiadająca coś Dominique. Nawet nie zauważyły one, gdy do środka zajrzeli ich przyjaciele. Jedynie Victoire zwróciła na to uwagę. Spojrzała w ich stronę, kręcąc głową i z pobłażliwym uśmieszkiem na ustach. Widocznie rozbawił ją temat na jaki tak żywo wypowiadała się jej siostra. Po chwili jednak wstała z miejsca i przywitała się czule z Misty.
- Naprawdę? Mogłaś mnie obudzić - powiedziała ciągle delikatnie się uśmiechając. -  Poszłabym z wami na trening i przynajmniej by się mi nie nudziło.
- Po pierwsze: przydałoby się, żeby chociaż jedna z nas była dziś wyspana. Dodatkowo dzisiaj wielki dzień, nieprawdaż? -  odparła Misty zbyt głośno wypowiadając słowo ''wielki''.
- To nic takiego, przecież dobrze o tym wiesz - odpowiedziała stanowczo, ale lekko się przy tym rumieniąc. Nie lubiła poruszać tego tematu przy Teddym, po którym już dało się zobaczyć wzrastające napięcie. Chłopak zacisnął delikatnie pięści i napiął szczękę.
- Nic takiego, już to widzę. Poza tym, to jeszcze nie koniec. - Misty wywróciła oczami. - Po drugie: poszłabyś z nami na trening? Z a m a r z ł a b y ś, tyle ci powiem. I po trzecie: ej, przecież się nie nudzisz. Patrz jak Domi żywo opowiada o... Domi o czym mówisz?
- Jak to o czym? O dzisiejszym wyjściu do Hogsmeade. Idziemy z Rox, Leo i jego znajomymi do Gospody pod Świńskim Łbem, co nie Rox? - Dominique wtrąciła się do rozmowy.
- Jasne o piątej, ale przecież oni już o tym wiedzą, no nie? - odpowiedziała również się dołączając Roxanne. Teraz cała szóstka stała w już w niewielkiej grupce.
- Tak się składa, że nie... - mruknął Teddy.
- Lee ostatnio...
- Trochę się zmienił.
- Po prostu ma też swoich znajomych.
- Nie mamy czasu, żeby sobie wszystko...
- Żeby się spotykać.
- Ale to tylko przejściowe - wydukał Fred i Lupin w akompaniamencie dziewczyn. Roxie i Dominique nie wiedziały nic o ostatnim dziwnym zachowaniu Delano, a jako że nigdy zbytnio nie starały się zrozumieć swojego starszego rodzeństwa, tylko wymieniły spojrzenia. Domi wzruszyła ramionami i odpowiedziała coś w rodzaju krótkiego - ''aha''. Po tym wszystkim Fred wreszcie zabrał głos.
- Znajomymi? O, a z którego domu? Masz na myśli chłopców czy... 
- I tych, i tych. Będę rozważna i nie zamierzam wychodzić poza teren Hogsmeade.
- Plus wrócisz przed dziewiątą - dodał Fred, wskazując na nią palcem, ale również się uśmiechając. - Cała się trzęsiesz - powiedział po chwili i już opatulał siostrę swoją bluzą.
- Dzięki, ale nie licz na tą dziewiątą - podsumowała Roxanne, odwracając się na pięcie i ruszając do dormitorium. Na pożegnanie Domi szybko uścisnęła Victoire i Misty oraz rzuciła jakąś szybką formułkę w kierunku chłopców.
- Powodzenia! - krzyknęła radosna Victoire, gdyż wcześniej siostra zwierzyła się jej, że na całym ''wypadzie'' będzie również chłopak, który się jej niemiłosiernie podoba. Gdy tylko odeszły, Misty odwróciła się do Freda.
- Hej, Freddie! Co z tobą? - wyrwała się. Wyciągnęła rękę i pstryknęła mu palcami przed nosem. - Myślisz, że twoja siostra ma zamiar...
- Nic już lepiej nie mów - przerwał jej Fred, zakrywając jej na chwilkę usta dłonią.
- Tak? Dobrze, więc odchodzę Fredzie Weasley! Wniosek rozwodowy niedługo zostanie podpisany, a teraz: adiós! - odwróciła się z zamiarem odejścia, jednak Weasley ją uprzedził. Mruknął coś w rodzaju - ''jak zawsze" i sprawnie chwycił ją za nogi po czym przełożył sobie przez ramię, dodając okrzyki zwycięstwa.
Po chwili uszu pozostałej dwójki dobiegł odgłos świadczący o tym, że zostali sami, a ich przyjaciele są już na zewnątrz. Zapewne udali się do kuchni, gdyż to o jedzeniu przez całą drogę tutaj rozmawiał Fred. Teddy spojrzał na Victoire i totalnie nie wiedząc co powiedzieć, wypalił:
- To co to za herbata?
Vic głośno się zaśmiała. Naprawdę? Naprawdę? - pomyślała wciąż się śmiejąc. - Myślałam, że stać cię na coś więcej, panie Lupin.
- Pana ulubiona. Chcesz łyka? - powiedziała do teraz już otwarcie uśmiechającego się Teddy'ego. Zawsze, gdy śmiała się z jego powodu, się uśmiechał. Zawsze.
- Moja ulubiona powiadasz? No to chyba się skuszę - odparł chwytając kubek i biorąc porządny łyk. Cała sytuacja naprawdę bardzo mu odpowiadała, aż do teraz. - Na piejące mandragory, Vic! Co to, do cholery, jest?! - krzyknął ledwie wszystko przełykając.
- Lekarstwo zapobiegające przeziębieniu pani Pomfrey. Jak ci smakuje? 
- Wiesz, całkiem niezłe. Ale chyba czuję się trochę urażony. Miało być pyszne. Było tylko niezłe, chociaż jeśli mam być szczery, w życiu nic gorszego nie piłem.
- Doprawdy? 
- Tak, dlatego właśnie uważam, że należy mi się jakiś bonus za to, że tego nie wylałem - powiedział wręczając jej z powrotem kubek.- Chodź no tu. - Teddy ruszył w kierunku dziewczyny.
- Lupin... Nie zbliżaj się. Dobrze ci radzę - uprzedziła go z powagą Victoire. -  Naprawdę myślisz, że dam ci się ot tak przytulić? - Chłopak ciągle zmierzał w jej kierunku, więc cicho dodała: - Sam tego chciałeś - i chlusnęła napojem w Teddy'ego, po czym rzuciła się do ucieczki.
Nie zastanawiając się długo ten ruszył za nią. W między czasie dało się usłyszeć piskliwe okrzyki, biegającej dookoła kanapy Victoire oraz śmiech dwójki. W pewnym momencie Vic zaczęła wbiegać po schodach i zmierzać w kierunku dormitorium. Zaraz za nią Lupin wciąż ją gonił. Jej długie włosy latały we wszystkie strony, a słodki śmiech niósł się po korytarzu. Teddy również się śmiał. Bo jak mógłby nie cieszyć się w tak cudownej chwili? Właśnie bawi się w berka z dziewczyną, która jest jego małym światem. Z dziewczyną, z którą się wychował. Którą niegdyś traktował jak siostrę i najlepszą przyjaciółkę, a teraz otwarcie mógł stwierdzić coś jeszcze. Mógł stwierdzić, że ta dziewczyna jest gwiazdą jego dnia i promieniem nocy, a także najcudowniejszą istotą, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. 
I z tą myślą pozostał, kiedy ta zatrzasnęła mu przed nosem drzwi dormitorium.
                                                                            ***
Wybiła czwarta. Godzina spotkania.
Wydawać by się mogło, że pierwsza randka, jeśli w ogóle można tak to nazwać, to wydarzenie, któremu towarzyszą niezliczone pokłady stresu i ekscytacji, ale w jej wypadku wcale tak nie było. Po prostu założyła na siebie ubrania, które wcześniej wybrała jej niezwykle podekscytowana Misty, chwyciła torebkę i ruszyła do obrazu Wielkiej Damy. Przez głowę przez chwilę przeszło jej nawet, by wziąć ze sobą Mis, jednak ta stanowczo odmówiła i przywołała Vic do porządku. Oburzyła się, jak w ogóle coś takiego mogło jej przejść przez - cytat - ''tego pustaka'' i zadeklarowała, że idzie się poszlajać z Kurtem Cobain'em w słuchawkach, cokolwiek miało to oznaczać.
Otworzyła przejście i wyszła na zewnątrz. Ku jej sporemu zdziwieniu, przed obrazem nikt nie czekał. No cóż, pewnie jeszcze nie ten czas- pomyślała i pogrążyła się w przemyśleniach. Zastanawiała się i w myślach przeanalizowała sobie czy na pewno odrobiła całą pracę domową z piątku oraz czy ma oddane już wszystkie wypracowania. 
Niespodziewanie jej uszu dobiegły odgłosy szamotaniny, wywodzące się z pokoju wspólnego. Nie musiała długo głowić się nad tym, co właściwie się tam dzieję, gdyż właśnie w tym momencie obraz ponownie się przesunął, ukazując przy tym dwójkę dobrze znanych jej twarzy.
Chłopcy z początku nawet jej nie zauważyli. Po prostu dalej się sprzeczali. Dało się usłyszeć takie zwroty jak: ''Po co ty to brałeś?!'' albo ''Naprawdę myślisz, że się skapnie?'' lub nawet ''Nóż? Ale chyba nie zamierzasz go użyć...''
- A co? Może miałem jej nie brać?! Przecież mieści się w plecaku. To pewne, że się przyda! - krzyczał obecnie Teddy. - A ty co takiego wziąłeś, że się w ogóle wypowiadasz?
- Zabrałem twoje głupie dupsko i ci w tym wszystkim pomagam, głąbie! Doceń to! 
Krzyki przerwała Victoire głośno odchrząkując:
- Co takiego? - spytała z ciekawością i nutką irytacji w głosie. Chłopcy podskoczyli i odwrócili się w jej stronę, po czym szybko zaczęli zakrywać plecak oraz kilka innych rzeczy, jakie trzymali za plecami.
- Vic, moja przyjaciółko! A ty nie z tym, jak mu tam, Albertem? - zagaił, chcąc zmienić temat, Fred.
- Ekhm... Nie, za chwilę tu będzie, a wy? Gdzie się wybieracie? I co w ogóle robicie?
- Remont! - wyrwał się niespodziewanie Lupin. - Remont u Zonka! Nie słyszałaś? Dziwne. Cały Hogwart o tym trąbi.
- Tak? A widzisz, bo...
- Przepraszam, ale naprawdę się śpieszymy, Vic! Dzięki za... zainteresowanie i... i powodzenia życzę! Do kiedyś! - rzucił Fred i chwycił pod pachę Teddy'ego, po czym obaj szybko się oddalili, na co dziewczyna tylko odmruknęła coś w rodzaju - ''No... Może być ciekawie''. 
Niemal w tym samym momencie pojawił się Alfie. Na szczęście nadszedł z zupełnie innej strony, bo gdyby minął się z chłopcami, mogłoby się to skończyć nie za ciekawie. Teddy z pewnością nie dałby mu tak po prostu przejść obok bez jakiegoś zbędnego komentarza. W dłoni chłopak trzymał piękną, czerwoną różę, którą po chwili wręczył Victoire.
- Hej! - przywitał się z wielkim uśmiechem na twarzy i cmoknął ją w policzek.
- Cześć, Alfie - odpowiedziała również się uśmiechając.
- Cudownie dziś wyglądasz. Gdzie chciałabyś pójść? Myślałem nad Panią Pudifoot, co ty na to?
- Jasne, jest okej - zapewniła go bez większego entuzjazmu.
- Jesteś pewna? Może wolisz Trzy Miotły? Chociaż tam...
- Tak! Wolę właśnie to miejsce. To jak? Idziemy? - powiedziała szybko Vic, gdyż naprawdę nienawidziła kawiarni Pani Pudifoot, a już na pewno nie miała zamiaru spędzić tam dzisiejszego popołudnia. 
Jeszcze raz zerknęła na portret Grubej Damy i po chwili odeszła z chłopakiem w kierunku schodów. Chciałaby móc pomyśleć, że dobrze spędzi to popołudnie, lecz byłoby to sprzeczne z jej przeczuciami. A te wyraźnie mówiły, że dziś może być po prostu ciekawie w niedobrym tego słowa znaczeniu.

___________________________________________________________
Witam wszystkich obecnych!
Jestem Magic Creature, ale możecie mówić mi po prostu Avis. Mam... Ach, nie chcę się znowu przedstawiać! Pamięta mnie ktoś jeszcze? Mam nadzieję, że tak, bo naprawdę nie zniknęłam, wciąż jestem. Jestem i zaczynam nadrabiać.
NAJWAŻNIEJSZY PRZEKAZ TEJ NOTKI: WYBACZCIE, ZAWALIŁAM, znowu.
Zapewniałam Was, że rozdział pojawi się 16 września, a jest 1 października, jest aż tak źle? Odpowiedź oczywiście brzmi ''tak''. Dodatkowo mam małe zaległości na Waszych blogach, za co również Was przepraszam. 
Chciałabym bardzo móc Wam wszystko opowiedzieć. Niestety niektóre sprawy są zbyt prywatne, że tak to nazwę. Mówiąc bardziej ogólnikowo: w ostatnim miesiącu w moim życiu działo się bardzo wiele rzeczy, nie koniecznie tych dobrych. Ten miesiąc byłby trudny nawet bez tego, lecz tak, jest jeszcze nauka, która już zaczęła mnie dobijać. Dodatkowo na dworze zrobiło się zimniej i bardziej ponuro, świetnie!
Dobra, nie jestem tutaj przecież, żeby narzekać ;) Może powiem tylko tyle, że czasami przyjaciel okazuje się być tylko fałszywą częścią twojego życia. A w moim przypadku, był to nie jeden człowiek. Mam nadzieję, że zrozumiecie:) 
Może zacznijmy temat rozdziału: co sądzicie? Niewiele się wydarzyło, ale jest to coś w rodzaju ''zapowiedzi'' rozdziału 8 ;)) Po raz pierwszy pokazało się tutaj trochę więcej Roxie i Dominique, co z kolei o nich myślicie? Chociaż w sumie chyba nie można jeszcze dobrze określić ich charakteru po tak krótkim ''spotkaniu'' XD
Nie chcę podawać terminu następnego posta, gdyż naprawdę nie mam zielonego pojęcia, kiedy go wstawię. Może za jeden tydzień, może za trzy ;) Jedno jest pewne - jest lepiej.
Dziękuję Wam, jeśli to przeczytaliście, a nawet jeśli nie to i tak dziękuję, że w ogóle tutaj jesteście :)
Pozdrawiam i życzę Wam mnóstwo szczęścia oraz wytrwania przede wszystkim! Jest moc! :D



piątek, 2 września 2016

Rozdział 6

W powietrzu dało się wyraźnie odczuć jesienny klimat. Nie było już tak ciepło, jak przed kilkoma tygodniami. Obniżona temperatura widocznie dawała się we znaki, a szczególnie na takiej wysokości i przy tak szybkiej prędkości. Z początku, kiedy Teddy gwałtownie ruszył, dziewczyna niemal nie zsunęła się z miotły. Odruchowo wtedy wczepiła się paznokciami w jego brzuch, co sprawiło, że ten jęknął z bólu. W tym momencie kolejny już raz ucieszyła się, iż jest z tyłu, gdyż wbrew pozorom kącik jej ust niebezpiecznie powędrował w górę. Reakcja Teddy'ego, mimo że pozornie nie wydawała się ani trochę zabawna, w tej sytuacji rozbawiła Victoire i po chwili śmiała się już w głos, co odrobinę zdezorientowało chłopaka.
- Podejrzewam, iż ten śmiech spowodowany jest tym, jak bardzo się boisz? - rzucił z nadzieją, że być może uda mu się zacząć rozmowę. Po chwili jednak stwierdził, że stać go na coś lepszego, lecz uświadomił sobie również, że aktualnie nie ma w zanadrzu nic, co byłoby wystarczająco dobre.
- Mhm - odmruknęła tylko Victoire.
Gdy lecieli, jej głowa, jakby na zawołanie - a właściwie jego brak - zaczęła potrzebować podparcia i dziewczyna na wpół nieświadomie oparła ją o plecy chłopaka. Jemu, jak można by się spodziewać, wcale to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się triumfalnie i lekko wypiął pierś do przodu, co nie zdołało ukryć się przed wzrokiem dziewczyny. Nie było dane mu jednak długo cieszyć się tą chwilą, gdyż chwilę później dostrzegł, że coś sporawego pędzi w ich stronę. Zmrużył oczy, wyostrzając wzrok i po chwili wiedział już wszystko.
- Dobra, Vic, teraz naprawdę się trzymaj. Zdaję się, że dzieciaki zaczęły grę beze mnie - powiedział z dziwną, jak na niego, powagą.
W tej chwili gwałtownie zanurkował, zwinnie unikając lecącego z ogromną prędkością tłuczka. Z perspektywy Victoire, która ostatni raz grała w quiddicha na czwartym roku, prawdopodobnie graniczyło to z cudem, lecz dla Teddy'ego zapewne było to typowe i łatwe posunięcie.
Niegdyś dziewczyna była w drużynie. Wraz z Misty zajmowały pozycje ścigających i szczerze uwielbiały tą grę. Dla Vic czar prysł, kiedy zleciała z miotły, gdyż jakiś Puchon miał zbyt wiele siły i za mało oleju w głowie. Przyczyniło się to do tego, że tłuczek uderzony przez niego z odległości dwóch metrów od dziewczyny, przydzwonił w nią z ogromną siłą i połamał kilka żeber. Oczywiście Puchon w zamian za swoje poczynanie, otrzymał małe upomnienie od Freda i Teddy'ego, ale to właściwie jedyna kara, jaką uzyskał. W końcu takie wypadki w quidditchu zdarzają i na pewno będę jeszcze zdarzać się często.
Na piątym roku miała zamiar wrócić do latania, jednak powstrzymały ją SUMY. Teraz po prostu nie czuła potrzeby, by znowu być w drużynie. Nie ciągnęło jej do tego sportu tak, jak kiedyś.
Rozmyślała o quidditchu, a Teddy nadal zawzięcie unikał pędzącego tłuczka. Właśnie znaleźli się niemal idealnie nad boiskiem, gdy piłka znowu spróbowała zaatakować. Z dołu oglądało ich już dobre trzydzieści osób, gdy Teddy ponownie uniknął ciosu i zanurkował w dół. W tym momencie obok nich pojawił się Fred z pałką w ręku. Odbił tłuczek z całej siły, a ten poszybował wysoko nad ich głowy.
- Kto jest tak inteligenty, że zaczarował tłuczek, by gonił kapitana drużyny? - Teddy spróbował przekrzyczeć głośny szum wiatru.
- Odbił go Clayton, a zaczarował jakiś anonimowy morderca. Zresztą pewnie za chwilę się dowiemy - usłyszał w odpowiedzi.
Wylądowali miękko na ciemnozielonej murawie. Teddy pomógł Victoire zsiąść z miotły i chciał już rzucić jakieś niezgrabne przeprosiny, lecz zdążył jedynie ledwo uchylić usta, a już Misty, na wpół ubrana, dopadła swoją przyjaciółkę. Wybiegła z szatni, mając na sobie jedynie za dużą koszulkę w barwach swojego domu, sięgającą do połowy ud. Oczy wszystkich obecnych zwróciły się w jej stronę, lecz ta widocznie nic sobie z tego nie zrobiła. Objęła przyjaciółkę i wspólnie ruszyły w stronę szatni.
Teddy stał jeszcze przez chwilę wpatrując się w odchodzące dziewczyny. Jego usta były wciąż lekko rozchylone, a palec prawej dłoni uniesiony do góry, jak gdyby chciał zabrać głos. Po kilku chwilach chłopak poczuł silne ramię, które spoczęło na jego barkach. Nawet nie próbował się odwrócić, gdyż od razu wiedział, kto stoi obok niego. Wszystko potwierdziło się, gdy zobaczył przed sobą gestykulującą rękę Freda, a po chwili jego uszu dobiegł znajomy głos:
- Złamane serca, porzucone obietnice i dryfująca w dal miłość... - powiedział niezwykle teatralnym tonem Fred, patrząc w tą samą stronę, co Lupin. Gdy po dłuższej chwili milczenia odpowiedzi nadal nie było, dodał: - Ej! Halo, ziemia do Teddy'ego! Bo dostaniesz oczopląsu... Idziemy. - Fred obrócił chłopaka o sto osiemdziesiąt stopni i wypuścił go z objęć. Gdy dotarli do grupki osób, które chciały zostać ścigającymi bądź pałkarzami, Fred szepnął do Teddy'ego, kiwając głową w stronę przysadzistego piątoroczniaka: - Ten tu, to Clayton. Chce być pałkarzem i myślę, że wychodziłoby mu to całkiem dobrze, gdyby nie...
- Clayton, tak? Widziałeś wcześniej, żeby coś z tym tłuczkiem było nie tak? - przerwał mu Teddy. Miał mocno zmarszczone brwi, co świadczyło o jego zamyśleniu.
W głowie chłopaka roiło się od myśli i przypuszczeń. Przypomniał sobie o czymś bardzo istotnym. Wszystko zaczynało powoli układać się w spójną całość. Zaczynał zauważać związek między tymi wszystkimi małymi, z pozoru nie powiązanymi, zdarzeniami. W s z y s t k o  kręciło się dookoła Victoire. Ból głowy, liścik... Te dziwne spotkania Leo pewnie też miały z tym coś wspólnego. A teraz jeszcze tłuczek. To nie są zbiegi okoliczności. To nie przypadek - pomyślał. -To plan.
Ku nieszczęściu chłopaka, Clayton nie wiedział nic. Okazał się tylko nadpobudliwym gigantem z chęcią mordu. Cóż, może być dobrym pałkarzem. Po kilku ogłoszeniach i wyjaśnianiach niektórych, ważniejszych spraw, kilka osób już się wycofało. Teddy, który sam jest ścigającym, pozwolił sobie nagiąć reguły, jak co roku, i z góry umieścił Freda na pozycji pierwszego pałkarza. Na sam koniec zostało jedenaście chętnych do bycia ścigającymi, pięć osób na stanowisko drugiego pałkarza i czterech chłopców ubiegających się o zostanie obrońcą. Kilkanaście osób - głównie ci, którzy się wycofali - siedziało na trybunach i kibicowało swoim przyjaciołom. Po dłuższej chwili, gdy wszyscy ustawili się w kolejkę, Teddy rozpoczął eliminacje.
W tym czasie w szatni, Misty zdążyła już wygłosić przyjaciółce kazanie o obowiązkach i odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą przyjaźń. O tym, że nie zapomina się o dacie najbardziej stresującego dnia w historii życia swojej najlepszej przyjaciółki i o tym, jak bardzo się martwiła, gdy jakiś zaczarowany tłuczek dostał szału. Po tym całym potoku słów, Victoire w końcu dała radę zatrzymać wciąż gadającą Misty.
-  Kiedy się stresujesz zdecydowanie za dużo gadasz. Poza tym, przecież dobrze wiesz, że Teddy przyjąłby cię z góry, gdybyś tylko kiwnęła palcem, więc w czym problem? - powiedziała Vic i chwyciła koszulkę Gryfonów, po czym wciągnęła ją przez głowę. - Jak wyglądam?
- Proponował mi taki ''układ'', ale wolę sama na siebie zapracować. A wyglądasz olśniewająco - rzuciła od niechcenia Misty.
- Aha, a właściwie to dlaczego siedzimy tu, jeżeli właśnie trwają eliminacje?
- Szukający idą w następnej turze. Zaczynam coraz bardziej żałować, że zachciało mi się zmienić pozycję. Czuję, że niepotrzebnie szukam wrażeń - odpowiedziała Misty nerwowo przygładzając włosy. - Dodatkowo jestem tam jedyną dziewczyną. Teddy zamierza wypuścić znicz i czekać, kto pierwszy go złapie. To będzie istna mordęga. To tak, jakby ktoś wpuścił Ellie i Ethana do wybiegu dla lwów. Ja jestem tymi biednymi lwami, a wszyscy pozostali - moim rodzeństwem.
Victoire szczerze się roześmiała i przytuliła przyjaciółkę, chcąc dodać jej otuchy. Siedziały w ciszy przez kilka minut. Tata powiedział jej kiedyś, że jeśli człowiek potrafi siedzieć z kimś w milczeniu, bez żadnego skrępowania, to najlepszy dowód na to, że ta osoba jest mu bliska i czuje się przy niej swobodnie. Tak właśnie wyglądała relacja Misty i Victoire. Pewnie siedziałyby tak jeszcze przez dłuższy czas, gdyby nie Fred, który właśnie wszedł do szatni.
- Nie to, że coś, ale to przypadkiem nie jest damska szatnia? - zapytała Vic.
- Mis, czas na ciebie - powiedział Fred, który sprawiał wrażenie lekko poddenerwowanego. Zignorował pytanie Victoire i poczekał aż Misty pójdzie za nim.
Weasley szepnęła jej na ucho, żeby się nie przejmowała, i że w nią wierzy, znów chcąc dodać jej otuchy. Po chwili została całkiem sama w pokoju. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, podeszła do lustra i poprawiła koszulkę w barwach jej domu. Związała włosy w gruby, luźny warkocz i wyszła na dwór z zamiarem udania się na trybuny, gdzie pewnie czeka już Fred. Jej głowę zapełniła nagle wizja zakończenia książki, z której czytania została niedawno brutalnie wyrwana. Zamyśliła się do tego stopnia, że nie zauważyła, kiedy znalazła się na siedzeniu obok Freda. Dopiero, gdy usłyszała głośny gwizdek Teddy'ego w pełni się otrząsnęła. Po chwili Lupin wypuścił z brązowej, skórzanej skrzynki złoty znicz, a wszyscy prawie-szukający, poszybowali w górę.
Ku zdziwieniu Victoire, Fred ani razu się nie odezwał. Teraz chłopak był już widocznie zestresowany. Pomyślała, że na pewno, podobnie jak ona, boi się o to, że ktoś okaże się lepszy od Misty, co niestety wydawało się całkiem prawdopodobne, jako że ich przyjaciółka była jedyną dziewczyną wśród kandydatów. Chcąc rozluźnić atmosferę i podnieść chłopaka na duchu powiedziała:
- Hej, przecież ćwiczyliśmy wszyscy razem w wakacje, pamiętasz? Dzieci przeciwko dorosłym. Harry? Charlie? Ja? T y?
- Tak, no jasne, że pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć. Oberwałem tłuczkiem i byłem nieprzytomny przez dwadzieścia minut - odpowiedział, ale teraz już się uśmiechając. Ten mały gest sprawił, że Victoire poczuła się w pełni usatysfakcjonowana.
Nagle coś śmignęło jej przed oczami i poleciało w kierunku murawy.  To sprawiło, że jeden chłopak szybko poleciał w kierunku małej złotej kuli, która po chwili okazała się zniczem. Tuż po nim Misty zanurkowała w tamtą stronę, a za nią pociągnął się już cały łańcuszek. Dwóch chłopców z trzeciego roku było tak podnieconych zobaczeniem złotego znicza, że zderzyli się sami ze sobą, w efekcie czego w grze pozostało już tylko pięciu zawodników. Gdy jeden chłopak z nieskazitelnie białym uśmiechem i czarnymi jak smoła włosami minął się z celem, grupka jego przyjaciół, siedząca za Victoire i Fredem, gwałtownie się poderwała, co sprawiło, że jeden z nich nieświadomie upuścił swoją kurtkę tak, że przykryła ona całą Vic. Dziewczyna zdenerwowała się i szybko zrzuciła z siebie to coś, co odebrało jej możliwość widzenia.
Trafiła wręcz idealnie. Kątem oka dostrzegła jej przyjaciółkę, która sprytnie ominęła chłopaka z czarnymi włosami, by po chwili chwycić w rękę złoty znicz. W tym momencie rozległ się gwizdek Teddy'ego, a Vic i Fred w tym samym momencie krzyknęli: JEST! Lupin odwrócił się do nich i posłał im ogromny uśmiech, po czym uniósł w górę dwa kciuki. Misty energicznie zatoczyła w powietrzu dwa koła i wylądowała tuż obok Teddy'ego, tym samym zaczynając ożywioną rozmowę. Fred poderwał się i szybko opuścił trybuny, udając się w stronę przyjaciół. Victoire po raz kolejny tego dnia została sama. Obróciła się na pięcie i również udała się w kierunku schodów. Przed nią szli, teraz nieco już zrezygnowani, ci sami chłopcy, którzy wcześniej siedzieli za nią i bardzo przeżywali całe eliminacje. Ku jej zdziwieniu tylko w jednym z nich rozpoznała Gryfona. Drugi i trzeci byli chyba z Hufflepuff'u. Tak, mieli z nimi opiekę nad magicznymi stworzeniami w czwartki, to z pewnością Puchoni. Czwarty to na dziewięćdziesiąt procent Krukon, a co do ostatniego nie była pewna. Jeden z nich - Puchon o gęstych, brązowych włosach - trzymał kurtkę, która wcześniej przykryła dziewczynę. Wydawało jej się, że rzuciła ją gdzieś przed siebie, a nie - oddała właścicielowi. Zastanawiając się nad tym, odwóciła się, by utwierdzić się w przekonaniu, że kurtka na pewno nie leży gdzieś na podłodze i wtedy stało się coś nieoczekiwanego.
Zderzyła się z plecami rzekomego Puchona, gdyż ten z niewiadomych powodów postanowił się zatrzymać. Lekko zakręciło jej się w głowie.
- Prze...przepraszam - wydukała niepewnie.
- Nic ci nie jest? - zapytał chłopak widocznie przejęty. Jego przyjaciele schodzili już po schodach, nawet nie zauważając, że brakuje jednego członka ich załogi. Po chwili dziewczyna na niego spojrzała, a gdy ten wciąż nie uzyskał odpowiedzi, dodał: - Naprawdę przepraszam, to moja wina.
- Nie, nie, nic mi nie jest, naprawdę - odpowiedziała Victoire lekko zmieszana. - Tylko... tylko upewniałam się, że nic tam nie leży.
- O! Zgubiłaś coś? Może pomogę ci poszukać? - zaproponował uprzejmie, co spodobało się dziewczynie.
- Nie, po prostu widzisz, ta twoja kurtka to przed chwilą ją na mnie upuściłeś i wydawało mi się, że rzuciłam ją gdzieś na bok, a nagle zobaczyłam, że znów trzymasz ją ty. Pewnie, kiedy ktoś, komu kibicowałeś prawie złapał znicza, nieświadomie rzuciłeś ją przed siebie. Masz szczęście, że Misty wtedy go nie złapała, bo gdybym tego nie widziała to z pewnością nie skończyłoby się to dobrze dla żadnego z nas.
- Och, rozumiem. Jeszcze raz przepraszam - powiedział odwzajemniając uśmiech, który przed chwilą posłała mu Vic  i momentalnie się rozpromieniając. - Misty? To ta dziewczyna, która jest nową szukającą, tak?
- Tak, nową szukającą i moją najlepsiejszą przyjaciółką - odpowiedziała, wywołując tym samym śmiech swojego towarzysza. - Podejrzewam, że jeśli ja do niej nie pójdę to za chwilę sama tu przyleci, więc wybacz mi, ale muszę już lecieć - dodała kierując się w stronę schodów i posyłając chłopakowi ostatni uśmiech. Nie zaszła daleko, gdyż ten dogonił ją i zatrzymał.
- Co powiesz na Hogsmeade? Sobota, pójdziemy na spacer i do Trzech Mioteł, trochę lepiej się poznamy. Co ty na to? - zapytał z nadzieją w głosie. Na odpowiedź długo czekać nie musiał.
- Myślę, że może być miło -odparła, poprawiając koszulkę Gryffindoru.
- Super! Wpadnę pod wasz pokój wspólny o czwartej, okej? - powiedział, teraz już bardzo szeroko się uśmiechając. - Och! Byłbym zapomniał! Jestem Alfie, Alfie Waxman ale możesz mówić mi Alfred, czego zbytnio nie lubię, ale ważne byś w ogóle się do mnie odzywała, więc jak dla mnie możesz mówić mi nawet ''babciu'' - dodał, po czym wyciągnął rękę i delikatnie ucałował dłoń dziewczyny.
- Victoire Weasley, miło cię poznać, Alfie.
- Wzajemnie, Victoire.
- Do zobaczenia w sobotę - powiedziała Vic, a gdy usłyszała słowa pożegnania również ze strony chłopaka, już naprawdę udała się do Misty, która pewnie umierała z podniecenia.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jedno, bezbronne serce, które w tej chwili zostało nieświadomie naruszone. Teddy dosiadł miotły, by wyładować napięcie, które tłumiło się w nim przez ostatnie minuty i by pokazać Misty, jak bardzo się cieszy, że będą grać razem w drużynie. Wtedy właśnie ujrzał chłopaka, całującego rękę jego przyszłej dziewczyny i najlepszej przyjaciółki. Wtedy właśnie jego czułe serce zostało naruszone. I przede wszystkim właśnie wtedy zaczął szczerze nienawidzić Alfreda Waxman'a.
                                                                           ***
Po trzech dniach Misty wciąż nie mogła nacieszyć się ''zwycięstwem". Na całe szczęście teraz nie było już tak źle, jak pierwszego dnia. Od razu, kiedy wrócili z feralnych eliminacji, Misty - w towarzystwie równie podnieconego Freda - obskoczyła kilka korytarzy głośno ogłaszając wszystkim, kto właśnie został nową szukającą Gryffindoru. Wiele osób w ogóle się tym nie przejęło. Co więcej, niektórzy nawet nie podnosili głów znad książek, gdy ta dwójka, obskakując całą szkołę, zahaczyła o bibliotekę.
Cały następny dzień wyglądał podobnie. Dopiero teraz - w piątek - wszystko trochę się uspokoiło. Dziewczyny właśnie siedziały na błoniach Hogwartu. Wszystkie lekcje skończyły się niespełna godzinę temu, dlatego teraz wiele osób albo udało się do dormitorium, gdzie odpoczywało po pięciu dniach harówki, albo wyszło na świeże powietrze.
Victoire od razu po szkole postanowiła odrobić wszystkie lekcje i nadrobić dwie zaległe prace na eliksiry, by mieć całkowicie wolny weekend. Jakimś niewyobrażalnie wielkim cudem udało jej się nakłonić Misty, by ta również zrobiła coś pożytecznego i w końcu, po trzech tygodniach, oddała wypracowanie na zaklęcia. Nie da się ukryć, niemal osiemdziesiąt procent całej pracy panny Hastings wykonała Vic, za co otrzymała od przyjaciółki najsłodszego całusa w policzek na jaki tą było tylko stać. Dziewczyny usadowiły się pod rozłożystym, majestatycznym drzewem, mieniącym się kolorami jesieni. Dookoła nich leżały żółte i brązowe liście, które szeleściły cicho, gdy tylko któraś zmieniała pozycję. Promienie słońca tańczyły wokół głowy Victoire, tworząc coś na rodzaj aureoli, co tylko dodawało jej uroku.
Kilkanaście metrów dalej, przy niewielkim jeziorku, stał Fred i krzyczał coś w kierunku nieba. Nikt nie zwracał na to uwagi, gdyż po tych sześciu latach, wszyscy byli do tego po prostu przyzwyczajeni. Wydawałoby się, że ludzie przychodzą tu, by odpocząć i spotkać się ze znajomymi, a nie wysłuchiwać wrzasków dwójki nie do końca rozwiniętych umysłowo szesnastolatków. Starsi uczniowie sprawiali wrażenie, jak gdyby wyrobili sobie w uszach filtry. Znaczy to tyle, że słyszeli ćwierkające ptaki, ciche rozmowy i odprężający szelest liści, zamiast -  zdecydowanie zbyt głośnych śmiechów i dziwnych okrzyków.
W tym czasie Fred ponownie już spróbował przemówić przyjacielowi do rozsądku.
- Teddy, wiesz, że cię kocham, ale błagam cię... Gorszego pomysłu chyba nie mogłeś już wymyślić.
- Ty się lepiej nie odzywaj, nie widziałeś tego. Ten gość  r o z b i e r a ł  ją wzrokiem. Nie chcesz pomóc przyjaciółce? On nawet nie poczuje bólu, kiedy...
- Nie, po prostu n i e. To pewnie pierwsze, co wpadło ci do tego pustaka, mylę się? Słuchaj, jeżeli  n a p r a w d ę  ci zależy to pomyśl nad tym trochę więcej niż minimum, dobra? - Fred spojrzał na przyjaciela z politowaniem. Chłopak zwisał głową w dół, zaczepiając nogi o najcieńszą gałąź, jaką tylko mógł sobie wybrać. - Albo po prostu dorośnij - dodał poważnym tonem. W odpowiedzi Teddy wybuchnął głośnym śmiechem, a po chwili dołączył do niego, jak można było się spodziewać, również Fred.
- Mam lepszy pomysł- powiedział Lupin, zeskakując z gałęzi, która wbrew pozorom nadal trzymała się na swoich miejscu. Chłopak stanął na przeciw Freda, położył mu rękę na ramieniu, po chwili mówiąc wyraźnie z siebie zadowolony: - Pamiętasz może Chloe?

____________________________
Haha! Udało mi się opublikować coś jeszcze 2 września! ;D Trzeci jest dopiero za cztery minuty, więc się jeszcze liczy, co nie? ;D
Ten rozdział miał pojawić się w okolicach pierwszego września, więc w sumie to nie mam jakiegoś większego opóźnienia ;) Ogólnie zamierzałam dodać go 31 sierpnia, ale stwierdziłam, że jeśli zbliża się rok szkolny ...GRRRR! Staram się o tym nie myśleć XD... to zafunduję Wam taki mały bonusik ;D, czyli dodam coś dłuższego. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i koniecznie dajcie znać w komentarzu, co myślicie ;)
Z góry przepraszam, jeśli wkradły się jakieś błędy w końcówce, ale pisałam ją dosłownie przed chwilą, więc nie zdążyłam jeszcze dokładnie wszystkiego sprawdzić :))
Myślę, że następny rozdział pojawi się około 16-19 września. Jako, że zaczął się nowy rok szkolny mam nowe postanowienie i postaram się wstawiać rozdziały tak mniej więcej co dwa tygodnie, dwa w miesiącu, coś takiego :DD 💕
Dobra, trochę się rozpisałam, więc już Was nie męczę.
Do poczytania wkrótce!💕 + Życzę wszystkim wytwania i samych piątek :D w nowym roku szkolnym, który ku mojej rozpaczy... właśnie się rozpoczął...


PS Jak pierwszy dzień szkoły? Mieliście lekcję typowo organizacyjną czy może, tak jak ja, od razu lecimy z materiałem? XD

środa, 24 sierpnia 2016

Specjał na 1000 wyświetleń!!!, czyli życie z perspektywy wariatów

Hej, cześć i czołem! Z tej strony wasz ulubiony, najukochańszy, cudowny i przede wszy...
- AUUU! Za co?!?! - wrzasnął Fred, odrzucając na bok kartkę idealnie gładkiego papieru.
- O g a r n i j  s i ę. Myślisz, że ktokolwiek na tym świecie postrzega cię jako osobę bardziej wartościową niż worek ziemniaków?
- Cicho, jesteśmy tu z innych powodów. Misty, podaj mi długopis lub jakkolwiek inaczej nazwałaś tamten przedmiot - przerwała Vic i sama wzięła się za pisanie.
...i przede wszystkim niezwykle skromny Fred.
- Miało być Fredoboss... - mruknął odrobinę rozgniewany.
Dziś z okazji tysiąca wyświetleń wraz z Misty  i Victoire, przygotowaliśmy dla was super, mega wyjątkowy dodatek specjalny. Na samym początku chciałabym chciałbym podziękować Autorce, która udzieliła mi zgody na napisanie czegoś, co nie jest wypracowaniem na zaklęcia, listem do rodziców lub usprawiedliwieniem za nieobecność na zajęciach, na których nie pojawiam się z własnego samouwielbienia i lenistwa. Jestem niezwykle wdzięczna wdzięczny...
-  Mogę już zacząć pisać jako j a? - zapytała nieco znudzona blondynka. - Proszę...
- Nie. To ja miałem zacząć pierwszy, więc teraz masz. Poza tym piszesz za poważnie. Ile ty masz lat?! Czterdzieści?
- I? Teraz to ja mam wielkopis. Nie widzisz?
- Od kiedy to posiadanie patyka z tuszem daje przywilej do pisania?!
- Od kiedy to Katniss zabiła starą Coin, okej? - przerwała gwałtownie Misty. Gdy zobaczyła, że dwójka zamilkła, tylko potrząsnęła głową i wyrwała długopis Victoire. Po chwili, kiedy kartka znalazła się przed nią samą, zaczęła pisać, wcielając się w swojego przyjaciela:
Jako, że jestem idiotą, moja przyszłość jest już twardo określona i zapisana wysoooko w gwiazdach. Dokładnie za dziesięć lat ożenię się z miłością mojego życia - hot-dogiem z podwójną porcją keczupu i poczwórną warstwą musztardy. Będziemy żyć długo i szczęśliwie w naszej chatce pod nazwą ''Rezydencja Fredoboss, dostawę musztardy proszę zostawić za śmietnikiem''. Imiona naszych dzieci to: Misty, Misty Królowa, Misty Królowa Życia, Misty Królowa Życia II i tak dalej.
Koniec.
- Mam nadzieję, że ci pasuje - powiedziała Hastings, bardzo szeroko się uśmiechając. - Teraz chyba pora na niego - dodała i kiwnęła głową w kierunku drzemiącego na kanapie chłopaka.
- Jeżeli mi zniszczyłyście już przyszłość,  to przynajmniej dajcie mu pospać! - wyrwał się Fred. Założył ręce na piersi, udając urażonego. Aktualnie jego wzrok uparcie skierowany był na Misty. Nie wyrażał żadnych emocji. Wyglądał bardziej jak McGonagall, zastanawiająca się nad tym, jaką karę wyznaczyć nieposłusznemu uczniowi.
        - Cóż za szczytne posunięcie, przyjacielu. Może jeszcze... - Przerwało jej pstryknięcie palców. Złowrogi uśmieszek momentalnie wpłynął na usta Freda, a po chwili w pomieszczeniu pojawiła się dwójka małych dzieci. Misty otworzyła szeroko usta. - Co...?
- To nasze opowiadanie, więc mogę robić co tylko  c h c ę - powiedział, uśmiechając się teraz już zdecydowanie i złowrogo.
- ETHAN! ELLIE! -wrzasnęła widocznie rozwścieczona Misty. - CO WY TU, DO JASNEJ MANDRAGORY, ROBICIE?! WYPAD, BO WAM NOGI Z DUPY POWYRYWAM! WY MAŁE...
- Misty! To tylko dzieci! Nie prze... - przerwała Victoire, gdyż mały braciszek jej najlepszej przyjaciółki, właśnie ciągnął ją za włosy. - Auuu!
- Wszystko powiem mamie, lalalala. Wszystko powiem mamie, lalalala - podśpiewywała Ellie, wskakując na kanapę i kopiąc Teddy'ego, który o dziwo, wciąż spał. - Gerda ma chłopaka, Gerda ma chłopaka! Lalalala, lalalala...
W tle dziewczyna zerwała się na równe nogi i chwyciła pod pachę Ethana, który w ułamku sekundy zaczął wierzgać nogami niczym rozjuszony rumak. Wkurzona do granic możliwości ruszyła w stronę swojej słodkiej, sześcioletniej siostry. Mała momentalnie zeskoczyła z chłopaka i przemknęła między nogami Misty, tym samym rozpoczynając dziki pościg. Wśród wrzasków bliźniaków, trzasku łamanego biurka i okrzyków bitewnych, dało się dostrzec zarówno zaspanego Lupina, który rozglądał się wkoło, próbując zarejestrować, co właściwie się dzieje, jak i  bardzo rozbawionego całą sytuacją Freda, tarzającego się na ziemi.
...Kilkanaście ciosów później...
- No i proszę. Tak było trudno? - Misty stała nad dwójką dzieciaków z dziwnymi grymasami na twarzach. W odpowiedzi na swoje pytanie otrzymała dwa stłumione krzyki. Bowiem zarówno Ethan, jak i Ellie, siedzieli teraz przywiązani paskiem do spodni, do krzeseł. Usta mieli szczelnie zaklejone taśmą klejącą. - Fred, bądź tak miły i usuń moje zacne rodzeństwo z tego opowiadania.
- Już *chichot* s... *chichot* się robi *głośny śmiech*, moja droga.
Kiedy w końcu udało mu się wypowiedzieć te pięć nieeezwykle trudnych słów, zaczerpnął głośno powietrza i pstryknął palcami, a zaraz potem sześciolatki zniknęły z pokoju. Poszedł więc pomóc Teddy'emu zrozumieć, co właściwie miało przed chwilą miejsce. W tym czasie Victoire szybko podbiegła do kartki, po drodze zahaczając jeszcze o lusterko i pośpiesznie poprawiając mocno zmierzwione włosy. Zdążyła też, nie wiadomo skąd, pozyskać długopis i chwilę później już wzięła się za opisywanie przyszłości Misty.
Minęło wiele czasu zanim Misty Gerda Hastings opanowała w pełni swoje życiowe powołanie. W tym czasie przez jej życie przewinęło się wielu mężczyzn, jednak po latach rozłąki, wróciła do miłości swojego życia - chłopaka, którego poznała jeszcze za czasów szkolnych. Wiele osób wątpiło, że związek z postacią fikcyjną przetrwa, lecz ona zawsze wierzyła. I takim oto sposobem zamieszkała w Nibylandii wraz ze swoim, obecnie już małżonkiem, Finnickiem Odair'em oraz szesnastką ich wspaniałych dzieci, których imiona są tak wymyślne i nieokrzesane, że nikt nigdy nie jest w stanie ich zapamiętać, nawet sama Misty.
- To... *chlip* *chlip* było *chlip*  p i ę k n e. - Victoire podskoczyła wysoko na krześle, gdy poczuła gorący oddech przyjaciółki na karku. Dziewczyna stała tuż za nią i przeczytała wszystko, co właśnie napisała jej przyjaciółka.
 - Misty! Nie strasz mnie tak! Myślisz, że...
 - A tu, co się dzieje? - znikąd tuż za nimi pojawili się chłopcy.
- Właśnie opisywałam przyszłość Mis...
- *bardzo głośny śmiech* Gerda? *jeszcze głośniejszy śmiech* Masz na drugie imię Gerda?! *najgłośniejszy śmiech* Rodzice cię nie kochają?! - Fred momentalnie zaczął śmiać się tak głośno, że wszystkim wkoło niemal popękały bębenki. - I kim do cholery jest Franklin Odra?
Victoire, wyłączając się z kłótni, ponownie zaczęła pisać. Jakby się nad tym głębiej zastanowić to ta czynność, bardzo się jej spodobała.
Edward Remus Lupin to nastolatek, który nie wie, co zrobić ze swoim życiem. Ale cóż na to poradzić? Ważne, że jego przyjaciele już dokładnie wiedzą jak wyglądać będzie jego przyszłość. Nie ma się  tu nad czym zastanawiać. Edward zamieszka lub inaczej - o s i e d l i się gdzieś na... Jak to się nazywało? O! Gdzieś na Kiribati. Jednej z najrzadziej odwiedzanej przez turystów wyspie. Zostanie pustelnikiem. Odludkiem. Odmieńcem. Starym wariatem bez historii. Zostaną mu tylko przyjaciele, których za wszelką cenę będzie starał się wciągnąć w swój biznes handlowania kalmarkami.
Nie, Edwardzie, nie. Ty i twoje kalmarki to inna rzeczywistość. Ja i moje dwadzieścia siedem Rogogonów Węgierskich to ta prawdziwa. Bierz ze mnie przykład. Bierz przykład ze mnie, Misty, Fre..., nadal z Misty i ze mnie. Tylko.
- I jak?
- Świetne! - krzyknął widocznie zadowolony Fred. - I to się nazywa świetlana przyszłość! Nie martw się, Edwardzie. Pomogę ci z twoimi kalmarkami. To ja - Fredoboss - będę tym, który dostarczy ci niezliczone pokłady owoców morza! To ja pomogę ci, gdy wszyscy inni zawiodą! To ja...
- Ekhem... Myślę, że pora kończyć. Autorka już prawie rozwaliła drzwi szafy...
- Właściwie to dlaczego ją zamknęliśmy? Przecież t a k  j a k b y  pozwoliła nam przejąć bloga, ten jeden raz - stwierdziła Vic, marszcząc brwi.
- Ta... i tak jakby zastrzegła, że jeżeli nie weźmiemy całej sprawy na poważnie to będzie zabijać nas długo i... - Teddy nagle przerwał, by po chwili krzyknąć: - VIC! NIEEE!
- Hahahaha wróciłam! - Mrugnęłam pośpiesznie do Vic, która wypuściła mnie z szafy. - I przysięgam, że jeśli tylko ktoś śmie przeszko... - W tym momencie poczułam, uginające się pode mną nogi. Momentalnie zrobiło mi się czarno przed oczami, a po chwili zapadłam w głęboki, cudowny sen.
- FRED! CO CI STRZELIŁO DO GŁOWY?!?! ONA NAS POZABIJA!!! - wrzasnęła Victoire w stronę kolegi, który stał, trzymając poduszkę w rękach.
- Sorrrkki, nie przeemyyyślałłłem tegggo - wydukał w odpowiedzi, drżącym głosem. - Na Teddddy'ego zadziałałłło bezzzbolleśnnnie.
- Bezboleśnie?! Ostatnio twoja poduszka prawie oderwała mi makówkę!
- Spoko, na pewno nic jej nie jest. Chyba na pewno... - rzuciła Misty i podeszła do moich biednych, poszkodowanych zwłok. - Czuję puls!
- Ufff... - cała trójka równo odetchnęła.
Usiedli na kanapie i przez krótką chwilę siedzieli w ciszy. W powietrzu unosił się jedynie odgłos ich głośnych, nierównomiernych oddechów, lecz nie na długo.
- Myślicie, że naprawdę by nas zabiła? - zapytał Freddie.
- Wiesz... Prawdopodobnie zrobiła z Delano oszukistę, więc nic nie wiadomo.
- Oszukistę...? - powiedział, wciąż oszołomiony Weasley, bardziej do siebie niż do innych.
W pewnym momencie Teddy wstał i zaczął krążyć po pokoju. Pozostała trójka wymieniła się spojrzeniami, zastanawiając się, co zamierza on osiągnąć.
- Teddy, bo dziurę wywiercisz - odezwała się po chwili Mis. Gdy nie uzyskała odpowiedzi, dodała: - Ej! Nie masz się czym przejmować. To raczej mało prawdopodobne, by zrobiła z ciebie geja, mordercę, psychopatę, mordercę psychopatę lub...
- Nie, nie chodzi o to... Chwila, co...? - Lupin spojrzał w stronę Misty, jakby żądając wytłumaczenia. Kiedy jednak nie uzyskał odpowiedzi, spróbował kontynuować: - Widzieliście tą bransoletę u Leo, co nie? Wydaje mi się...
- Hej! Dlaczego tylko moja przyszłość nie została opisana?! - wyrwała się nagle Victoire, podrywając się z mięciutkiego siedzenia.
- Hej! Czy możemy w końcu przestać sobie przerywać?! - krzyknęła Misty, wyraźnie poddenerwowana.
- Drogie panie, proszę o spokój - znikąd odezwał się spokojnym tonem Weasley. - Kochanie, jeśli chodzi o twoją przyszłość to myślę, że jest ona już dokładnie określona. Panno Weasley, a w zasadzie panno Lupin, wyjdzie pani za tego o to metamorfomaga. Będziecie mieli kupę kasy i furę dzieci. Będziecie obserwować jak dorastają. Uczyć je korzystać z nocnika. Przypominać o odrabianiu lekcji i tak dalej. Podoba się?
Nieco zdenerwowana Victoire spojrzała w jego stronę z bardzo zdziwioną miną.
- Myślisz, że...? Co..? Nie... Nie. Co...? Nie! Fred! Co ty wyga...!
- O tak, moja droga. To będzie... - ktoś ponownie nie pozwolił Fredowi dokończyć.
- Niesamowite! -krzyknął Lupin, podbiegając do przyjaciela i przybijając z nim piątkę.
W tym momencie Victoire wyłączyła się z rozmowy i nieco zmieszana, wtuliła w ramię przyjaciółki. W tym czasie Fred zdążył już ''wyczarować'' kilkanaście hot-dogów. Po niespełna pięciu minutach, gdy chłopcy wciąż zawzięcie ze sobą rozmawiali, dziewczyny wspólnie postanowiły, że trzeba zakończyć tą karuzelę śmiechu. We dwie ruszyły w stronę biurka, gdzie leżała kartka i długopis. Razem zaczęły pisać zakończenie.
I tak właśnie wyglądają magiczne, nieobliczalne i po części idiotyczne losy trójki wspaniałych szesnastolatków. O przyszłość Victoire Weasley lepiej nie pytać. Zdradzę jedynie, że... Auuu! Właśnie dostałam w łeb od szanownej panny Weasley, co oznacza, że niestety nie zdradzę wam, drodzy czytelnicy, n i c. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wiem, że wszyscy bardzo chcielibyście wiedzieć, że gdy Vic dorośnie... Dobrze! Już dobrze! Nie bij! Auuu! Za co...?!?! Auć! A to? VIC!
...Kilka ciosów później...
Z niewyjaśnionych powodów byłam zmuszona zaprzestać prób zdradzenia wam chociaż skrawka niesamowitej, nieustraszonej historii panny Weasley. Niestety muszę was powiadomić, że ten cudowny specjał dobiega końca. Dlatego też ja - Misty Hastings, chcę wam podziękować w imieniu wszystkich bohaterów za to, że jesteście i czytacie. Za to, że wybiliście już tysiąc wyświetleń! I za to, że komentujecie! Uwielbiam was! Jesteście najlepsiejszymi czytelnikami na calutkim świecie!
Teraz coś do Autorki, ale UWAGA POUFNE:
 Proszę, nie rób ze mnie samotniczki! Znajdź mi chłopaka! Albo jeża! Ja chcę jeża! Błagam załatw mi jeża! O! Lub małą świnkę! Tylko taką, która nie urośnie! Malutką, różową świnkę, która nigdy nie urośnie. Z góry dzięki, moja przyszła wybawicielko!
                                                                     Z wyrazami głęboookiej miłości, *****
PS Nie podpisałam się, bo ty, zła kobieto, wyjawiłaś innym moje drugie imię! Obiecałaś! Zawiodłam się, ale mniejsza z tym, mam inną, ważniejszą sprawę. Jak mogłaś nie nauczyć Freda i Teddy'ego, co to Igrzyska Śmierci?! To jest dopiero prawdziwa zbrodnia... Kocham Cię!

_________________________________
Hejka naklejka!!!
Przybywam do was dziś z takim... dodatkiem XD Jest to (jak pewnie spodziewacie się, po nazwie) specjał z okazji 1000 wyświetleń! Starałam się, by było to coś chociaż odrobinę oryginalnego ;)
Chciałabym wam wszystkim baaardzo podziękować, że jesteście, odwiedzacie tego bloga, a niektórzy nawet komentujecie :D Jest to tak niesamowicie miłe, że sobie nawet nie wyobrażacie! Tak, wiem, że tysiąc wyświetleń to jeszcze nie tak wiele, ale dla mnie jest to już jakieś osiągnięcie. To idealne potwierdzenie na to, iż ktoś czyta moje ''wypociny'', że tak to nazwę ;)
Oczywiście w głębi serca liczę, że kiedyś będzie Was jeszcze więcej i ciągle się o to staram! Jednak muszę się przyznać, iż wolałabym mieć kilku stałych, szczerych czytelników niż dziesiątki takich, którzy w ogóle się nie udzielają :) Oh... Co by tu jeszcze przedłużać? Po prostu Was uwielbiam! Liczę, że weźmiecie sobie słowa Misty, pffff... słowa Gerdy, głęboko do serca :D
Mam nadzieję, że podoba Wam się taki specjał i nie mogę się już doczekać, kiedy skomentujecie!

PS Zachowuję się trochę, jakby było was nie wiadomo ile, ale jak dla mnie to nawet tak mała ilość jest wielką motywacją :D Myślę, że to doskonale rozumiecie! :))

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 5

- Victoire Weasley, czy ty właśnie zrobiłaś to, o czym myślę? - powiedział, udając poważny ton. On i jego dwie przyjaciółki właśnie jedli śniadanie. Siedział naprzeciwko ich, a od dziesięciu minut stałe miejsce Teddy'ego, znajdujące się obok, pozostawało puste. Mimo że chłopak był niemalże całkowicie pewny, że przyjacielowi nic nie jest, po dosyć długiej nieobecności, zaczynał się trochę niepokoić.
      - Freddie, przecież damie nie przystaje, prawda Vic? - odpowiedziała Misty, próbując powstrzymać się od śmiechu i teatralnie klepiąc Weasley w ramię. Ta z kolei zakrztusiła się tostem, słysząc słowa kolegi.
- Ja? Ja? - zapytała z niedowierzaniem. - Chyba pomyliłeś mnie z tą, o to tu panią -  lekko uderzyła swoją towarzyszkę w plecy. - Takich rzeczy damy nie robią, a zwłaszcza przy posiłku. Milordzie, podaj mi proszę cukierniczkę - dodała sztucznie poważnym tonem, kierując wszystkie te słowa do siedzącej obok Misty.
- No jasne, pani damowa królowo, już się robi. - rzuciła Hastings i podała Victoire, stojące obok malutkie naczynie. Ta śmiało wsypała do herbaty dwie łyżeczki zawartości i wzięła porządny łyk, nadal starając się utrzymać teatralny nastrój. Jednak nie udało jej się to na długo, gdyż chwilę później cała zawartość jej ust, znalazła się na siedzącym naprzeciw Weasleyu.
- Na piejące mandragory, Misty! Oszalałaś?! Naprawdę? Przez ciebie niczego już dzisiaj nie zjem! Chyba język mi zwiądł.
- Sól czyni cuda - niemal odwarknęła, wychylając się nad stołem i przybijając piątkę z Fredem.
- Nienawidzę cię - dopowiedziała pod nosem Victoire, wycierając usta w leżącą najbliżej serwetkę. - Jejku, Freddie, przepraszam. Nie chciałam, przecież wiesz. Czysty przypadek, ale z drugiej strony mógłbyś startować w konkursie na ''Miss Mokrego Podkoszulka''. Muszę ci powiedzieć, że szansę na wygraną byłyby sporawe.
- Nie ma sprawy. W końcu oskarżyłem cię o puszczenie bąka mordercy, którego odór zresztą mój nos wyczuwa nadal bardzo dokładnie. Każdy ma swoje metody karania nieposłusznego stada.
- Co prawda, to prawda. Chwila, co...?
Rozmowę gwałtownie przerwał gniewny, ale także zawiedziony głos. W okolicy padło kilka słów, za które z pewnością babcia Molly wygłosiłaby mówcy porządne, koszmarnie długie kazanie.
Chłopak nie miał na sobie szaty, w porównaniu z większością uczniów zasiadających przy stole. Podejrzane plamy na jego ubraniach nie zapowiadały niczego dobrego, a wręcz przeciwnie - zwiastowały tylko i wyłącznie kłopoty. Spore kłopoty. Inaczej rzecz ujmując - s z l a b a n.
- Za co? - Fred domyślił się wszystkiego prawie natychmiast. - Czyżby urok Puchonek strzelił ci do głowy? - niemalże brutalnym tonem rzucił pytanie w stronę Teddy'ego. Przyglądał się swojej porcji owsianki, przekopując miskę widelcem. W przeciwieństwie do głosu, mowa jego ciała sprawiała wrażenie, jakby był przyzwyczajony do takich sytuacji. Jak gdyby wcale go to nie obchodziło. Głos jednak go zdradzał. Jak zawsze w przypadku Weasleya głos mówił innym, jak należy obchodzić się z nim w tej chwili. I pomimo tego, Teddy i tak go zignorował.
- F i l c h. Szlaban aż do piątku. Cały tydzień sprzątania kibli ślizgońskich oblechów - rzucił opadając na wolne miejsce, które czekało na niego od dobrych kilkunastu minut. Był widocznie załamany. Teraz, gdy siedział, ukrył głowę w dłoniach i potarł twarz, jak gdyby chciał pobudzić całego siebie do życia. Gniew odrobinę wyparował. Teraz sprawiał wrażenie zrezygnowanego i przegranego. Zapewne miał do siebie żal, że nie wybrnął z tej sytuacji i nie zdołał wymyślić żadnej porządnej wymówki. - Zgadnijcie od kiedy zacząłem? Zaraz po milutkiej pogadance z Minerwą, musiałem wyszorować całą łazienkę. C a l u t k ą. Od dziś codziennie, rano i wieczorem. Aż do piątku. Na szczęście ten stary cap zapomniał o tym, że w sobotę mamy wyjście do Hogsmeade. Idiota. I tak nie może już tego zmienić. McGonagall wszystko podpisała. Od dziś do piątku. Pięć dni. Pięć cholernych dni - w tym momencie głowa chłopaka z hukiem opadła na stół. Tak, że kilka młodszych Gryfonów podskoczyło na swoich siedzeniach. Mimo że miało to wyglądać teatralnie Victoire, jak i inni, wiedziała, że Teddy'ego z pewnością trochę to zabolało.
- A właśnie, co do wyjścia, idziemy? Całą czwórką. Miodowe Królestwo przez wakacje na pewno miało dobrych kilka dostaw, co nie? Oczywiście nie zrozum mnie źle, wariacie. Wiesz przecież, że ci współczuję. Tak ciuteńkę, ale zawsze.
- Dzięki Mis. Ty to zawsze potrafisz z powrotem poderwać mnie do lotu.
- A właściwie, co robiłeś? Wiesz no, co robiłeś tak rano poza dormitorium i jak to się stało, że przyłapał  c i ę, w co nadal nie mogę uwierzyć, Filch? Teddy! Przecież on nigdy nie przyłapał cię samego! Dobra... raz, ale w to na trzecim roku, więc się nie liczy.
- Tak, wiem. Chciałem mu przypomnieć, że jestem prefektem, ale coś innego przykuło moją uwagę. Lee...
I zaczął opowiadać.
Przekazał im wszystko, no może prawie wszystko. Pominął główny temat rozmowy, jaka nawiązała się między nim i Delano. Zrobił to oczywiście ze względu na Freda, który teraz uważnie przyglądał się Roxie, rozmawiającej z jakimś piątoroczniakiem. Uszy momentalnie poczerwieniały mu niczym rozżarzony węgiel. Victoire zaczęła się nawet zastanawiać czy gdyby ich dotknęła, mogłaby poparzyć sobie opuszki palców.
Freddie, to tylko Piers. Chodzą razem na runy. Przecież wiesz, że wszyscy mają z nimi problem - chciała uspokoić przyjaciela. Mimo tego nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Coś dawało jej znak, że lepiej będzie w ogóle nie poruszać tego tematu.
Gdy wysłuchała uważnie opowieści Teddy'ego, niepewnie zasugerowała, że całkiem prawdopodobne jest, iż to Leo nakablował Filchowi. W końcu już chyba wszystko było możliwe. Ostatnio zauważyła, że ten jakby od niej uciekał. Oczywiście ostatnimi czasy nie był skłonny do rozmowy z żadnym z nich, lecz to jej unikał z największym zaparciem. Czasem łapała jego wzrok. Wtedy w oczach Leo widziała współczucie. Tak, współczucie. Uczucie, którego najmniej spodziewała się z jego strony. Bo w końcu, z jakiej racji miał jej czegoś żałować?
Jeszcze te sny. Od jakiegoś czasu bardzo często śniła o pustce.
Dookoła niej panuje mrok. Brakuje tego światełka, które według wszystkich znanych źródeł miałoby pojawić się na ''końcu''. Tylko nicość. Ona i nicość. Spada. Spada w otchłań, która jest pustką. A pustka jest nią. Nie ma końca ani początku. Jest za to najgłębsza, najmroczniejsza czerń, która właśnie zaczyna ją pochłaniać.
                                                                                  ***
Otarła kroplę potu, która pojawiła się u niej na czole. Dziś przyrządzali eliksir wiggenowy. Poprawka: próbowali przyrządzić eliksir wiggenowy.
ŁUP
Już po raz czwarty dnia dzisiejszego, kociołek Misty postanowił wyrzucić swoją zawartość w powietrze. W odpowiedzi na co dziewczyna zaklęła pod nosem.
Temperatura w klasie już dawno przekroczyła ustaloną normę. Od każdego kociołka buchało parne, ciężkie powietrze. Profesor Glentoran, mimo że była niezwykle sympatyczną osóbką, także bardzo wymagającą. W ogóle nie przejmowała się tym, że jeszcze nigdy, nikomu nie udało się odtworzyć przyrządzonego przez nią eliksiru. ''A co tam! Niech się pomęczą.'' Zdecydowana większość osób, znajdujących się teraz w klasie uważała, że tak właśnie brzmi jej życiowe motto.
Ratunkiem Victoire były rady wujka Harry'ego. ''Nie siekaj, zmiażdż''. ''Nie siedem, dodaj dziewięć dla konsystencji''. Te dwie zawsze się sprawdzały. Bez względu na sytuacje, bez względu na wywar. Zawsze. Nie wiedziała skąd wytrzasnął te ''triki''. Prawdę mówiąc, nigdy nad tym nie myślała. Była niemalże pewna, że Hermiona mówiła jej, iż jego oceny w szkole były... cóż, były fatalne. No ale w końcu Harry jest aurorem. To chyba musi coś znaczyć. Przecież eliksiry są istotne w tej pracy, prawda? Tak czy siak to właśnie dzięki niemu, Victoire stała się po części pupilkiem Glony, bo tak nazywali nauczycielkę eliksirów. Ze wszystkim na tym przedmiocie radziła sobie powyżej oczekiwań, co wystarczyło by była najlepsza ze wszystkich uczniów szóstego roku.
- Weasley! - Victoire nawet nie podniosła głowy, gdyż od razu wiedziała, że wzywany był Fred, który zawsze, ale to zawsze, musiał pomieszać składniki. -Gdzie w eliksirze wiggenowym jest włos z głowy wili? No gdzie? Znowu pomylił pan eliksiry... Och, podaj mi to - rzuciła nauczycielka i zaczęła mieszać w kociołku Freda. Dodała kilka podejrzanych ziarenek i dosypała jakiegoś... proszku? Tak, to chyba był jakiś proszek. Przynajmniej tak to wyglądało.
- Ups... Chyba znowu pomyliłem składniki.
- A to ciekawe, naprawdę?
Tego dnia po eliksirach mieli jeszcze dwie godziny zaklęć, co szczerze było czystą męczarnią. Gdzieś w okolicach piątej klasy, uczenie się znaczenia i zastosowania tych wszystkich formułek zaczynało być dosłownie, nie do zniesienia. Dlatego też od razu po skończeniu lekcji Vic zręcznie wymknęła się do dormitorium i jak najszybciej pogrążyła się w lekturze, którą zaledwie tydzień temu przysłała jej mama. Po drodze zdążyła tylko zrzucić z siebie szkolną szatę i już sięgała po lekturę. Tym razem ofiarą dziewczyny padła książka ''Romeo i Julia''. Dlaczego ofiarą? Bowiem jak dotąd każda książka, którą postanowiła przeczytać została zwrócona właścicielowi, z niewiadomych powodów, w strasznym stanie. Tu brak strony, gdzie indziej plamy soku dyniowego, a niekiedy zerwana okładka. Problem w tym, że Victoire naprawdę lubiła czytać i sama nie wiedziała jak pod jej okiem, a dodatkowo z jej ręki, dzieją się takie rzeczy.
Niegdyś gustowała jedynie w literaturze czarodziei. Jednak około pół roku temu odkryła dzieła mugolskiej literatury, które okazały się strzałem w dziesiątkę. Wiedziała, że prędzej czy później ''Romeo i Julia'' wpadnie w jej ręce, lecz nie spodziewała się, że ta opowieść tak ją wciągnie. A jednak. Okazało się, że nie tylko książki dla nastolatków są ciekawe. Dziwne, prawda? Dużo rzeczy jest dziwnych. Na przykład to, że na dworze była piękna pogoda, mimo że zapowiadali deszcze. Na przykład to, że wymknęła się swoim znajomym niezauważona. I na przykład to, że w jej oknie, na swojej nowej miotle wyścigowej, siedział Teddy Lupin.
- No, no, Weasley... Nie spodziewałem się, że gustujesz w takich romansach.
- Co ty...! - nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż chłopak odleciał z głośnym świstem.
Dziewczyna czym prędzej poderwała się z łóżka i rzuciła się w stronę okna. Wychyliła się do połowy i zaczęła rozglądać się, to w lewo, to w prawo. No tak... Przecież była przyzwyczajona do takich żartów. W jego świecie to normalka. Jeszcze raz obejrzała wszystko dookoła i po chwili już odwracała się z zamiarem powrotu do lektury. Zrobiła jeden krok, gdy niespodziewanie ktoś chwycił ją za rękę i gwałtownie wyciągnął na zewnątrz. Stłumiony krzyk zawisł w powietrzu. W ułamku sekundy Victoire siedziała na miotle wraz z Lupinem. Wystraszona do granic możliwości wpięła paznokcie w klatę chłopaka i z całych sił objęła go ramionami. Zerknęła w dół, jednak po chwili już wiedziała, jak zły był ten pomysł. Mocno zakręciło jej się w głowie, co sprawiło, że jeszcze bardziej wtuliła się w tył chłopaka.
- Mała, n..e mogę odd..ać - wydukał. W odpowiedzi uzyskał minimalne poluźnienie uścisku ze strony dziewczyny. - Od razu lepiej - dodał i jeszcze bardziej odsunął się od okna tak, że teraz nawet gdyby Victoire chciała, nie dałaby rady dostać się do środka bez jego interwencji.
- NATYCHMIAST MNIE ODSTAW - krzyknęła drżącym głosem. - TEDDY!
- Dzisiaj są eliminacje do drużyny, a ja jestem kapitanem. Miałem nadzieję, że mi pokibicujesz.
- Przepraszam, zapomniałam - wyjąkała, momentalnie zmieniając ton, gdyż naprawdę miała się tam pojawić. Po prostu totalnie wyleciało jej to z głowy.
- Nie ma sprawy. Już ci wybaczyłem.
- Hej! Przecież ty nawet nie będziesz latał! To ty wybierasz nowych członków drużyny! - krzyknęła. - Po co miałabym ci kibicować?! W czym?!?!
- Każdy potrzebuję trochę motywacji, a zapewniam cię, że ty jesteś najlepszą motywacją, jaką kiedykolwiek miałem.
Nie odpowiedziała. Komplementy. Nigdy jakoś bardziej tego nie okazywała, ale naprawdę jej schlebiał. Zawsze, gdy ją chwalił, rumieniła się. Teraz nawet, na całej twarzy spłonęła rumieńcem. W duszy dziękowała Bogu, że siedziała z tyłu i nikt nie mógł jej zobaczyć. Momentalnie pomyślała o tym, co powiedziałaby Misty, gdyby tylko ją teraz widziała. Na pewno rzuciłaby jakąś sarkastyczną formułkę w stylu... Jej myśl w połowie się urwała. To, co właśnie sobie przypomniała sprawiło, że serce zaczęło jej mocniej bić.
- MISTY!
- Może trochę trudno w to uwierzyć, ale to właśnie ona mnie tu przysłała. Chyba miałaś jej towarzyszyć, co nie? W tym roku na stanowisko szukającego mamy aż siedmiu chętnych. Nie wiem...
- Szybko! Ruszaj!
- Spokojnie, beze mnie nie zaczną - starał się uspokoić Victoire w nadziei, że ta rozmowa nie skończy się tak prędko.
- Teddy! - krzyknęła coraz bardziej poddenerwowana.
- Hmmm? - nadal starał się przedłużyć tą chwilę. - Mówiłaś coś?
- Teddy, proszę... - już go miała. Uwielbiał, gdy odnosiła się do niego w taki sposób - Ona tam zwariuje. Beze mnie nie da rady.
- A tak miło się rozmawiało... Dobra, Vic. Musisz się przysunąć i mocno mnie objąć - powiedział unosząc luźną koszulkę. Czy on chciał by objęła go... pod bluzką? Co...? Gdy nie uzyskał odpowiedzi, dodał: - Inaczej coś ci się stanie. Ześlizgniesz sie lub stanie się coś jeszcze gorszego - Nadal brak odpowiedzi. Co mogło być gorsze od upadku z miotły, i to z  t a k i e j wysokości?!  - Hastings nie będzie czekać w nieskończoność. Już odchodzi od zmysłów. Za chwile zaczyna się rozgrzewka. Pewnie już siedzi na miotle...
To zadziałało. Victoire przysunęła się jeszcze bliżej, wtulając się w plecy Teddy'ego. Niepewnie opuściła ręce i wsunęła je pod koszulkę chłopaka. Mocno, obiema rękami, objęła jego brzuch i zamknęła oczy. Temperatura wkoło momentalnie się powiększyła. Do teraz nie zwróciła na to uwagi, ale na takiej wysokości było naprawdę zimno. Zwykłe ubranie na pewno nie zapewniłoby takiego ogrzania jak Teddy. Starała się jak najmniej przylegać do chłopaka, lecz było to po prostu niemożliwe. W końcu, po upływie dłuższej chwili, rozluźniła się i poczuła idealnie wyrzeźbiony brzuch Lupina, pod swoimi dłoniami. Dokładnie wyczuwała teraz wszystkie te twarde mięśnie. Poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej ciele. Starała się nie myśleć o ich bliskości, ale ta świadomość i jednocześnie ekscytacja, stawała się nie do opanowania. Po chwili jej uszu dobiegł ściszony głos:
- Lepiej mocno się trzymaj...

_______________________________________________________________
I jak??? Szczerze? Ten rozdział wyszedł na taki jakby troszkę o niczym... No ale czasami warto napisać takie coś :D Zapewniam was, że już niedługo akcja się rozwinie i zrobi się... ciekawie... Jestem wciąż na wakacjach, ale udało mi się znaleźć chwilkę na pisanie ;))) Tak właściwie to nawet troszkę długą chwilkę, ale cóż, staram się! ;DD Dodatkowo nikt nie wie o tym, że prowadzę bloga, więc cała sytuacja jest bardziej skomplikowana XD
Do poczytania! I oczywiście dajcie mi znać w komentarzu, co sądzicie o tym rozdziale ;)

czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział 4

Wbrew pozorom, kolejne tygodnie mijały nadzwyczaj spokojnie, w porównaniu do zdarzeń feralnej nocy. W ciągu minionych dni nie wydarzyło się nic w związku z Leo. Chłopak odwiedzał swoich przyjaciół, a oni traktowali go tak, jakby nic się nie stało. Jak gdyby cała ta sytuacja nie miała miejsca. Ale czy łatwo uwierzyć jest w to, że bliska nam osoba jest wmieszana w coś, co wydaje się przynajmniej nienormalne? Odpowiedź jest prosta: nie. To właśnie z tego powodu cała czwórka nie zadała koledze żadnego pytania. Nie narzucali się, gdyż naprawdę go lubili. Co prawda ostatnio ich zaufanie do niego znacznie straciło swą moc, lecz nic innego, co można byłoby postrzec jako złe, nie miało miejsca.
Rozmawiali o nim rzadko. Jedynie kilka razy podczas długich rozmów, bardziej zagłębili się w cały temat. Mimo tego i tak nie doszli do niczego, co mogło wydawać się bliskie rozwikłania zaistniałej sytuacji. Czy Leo byłby w stanie udzielać się w jakiejś tajnej organizacji niezauważony przez nauczycieli? To wydaje się bardziej awykonalne niż przeżycie upadku z Wieży Astronomicznej, a jednak wszystko wskazywało na to, że właśnie tak się dzieje.
W głowie Teddy'ego często pojawiały się myśli tego typu, lecz on głowił się nad jeszcze jedną sprawą. Najczęściej objawiała się ona w snach. Tak, od tamtego dnia często śniła mu się Victoire. Dużo częściej niż w tamtym roku lub nawet podczas wakacji, gdy miał z nią nikły kontakt z powodu wyjazdów. Sny te zazwyczaj wyglądały tak samo lub bardzo podobnie.
Środek lasu. Środek nocy. I sam środek bezradności. Dokładnie trzydzieści metrów przed nim stoi Vic. Krzyczy. Ubrania, a właściwie ich resztki, są całe w srebrnej krwi. Obok leży ciało jednorożca. To ona go zabiła, czyli spełniły się jej koszmary. Od zawsze chroniła magiczne stworzenia tak mocno, jak tylko mogła, a teraz sama je krzywdziła. Zdruzgotana, wrzeszczy ile sił w płucach, ale nie to było najgorsze. Teddy widzi to wszystko. Patrzy na jej ból, co sprawia,  że czuje się pięć razy gorzej od niej. Biegnie. Pędzi jak najszybciej tylko potrafi, lecz tak naprawdę wcale się nie przemieszcza. Ciągle stoi w jednym i tym samym miejscu, a  wtem jej wzrok wyraża tylko i wyłącznie rozczarowanie. Dokładnie w tym samym momencie wielkie jaskrawe litery układają się na niebie w te samo zdanie, które kilka tygodni temu chłopak znalazł w liście dostarczonym mu pod koniec najpiękniejszej nocy jego życia.
I w tym momencie się obudził.
Gwałtownie podskoczył na łóżku niemalże budząc swoich współlokatorów. Złapał się za głowę i zaczął rytmicznie oddychać. Wdech i wydech. Pamiętał tą regułę jeszcze z dzieciństwa, gdy to często wdawał się w bójki. Zawsze pozostawała niezawodna. Po chwili wstał i zerknął na budzik. Piąta czterdzieści. Szybko uświadomił sobie, że tej nocy już nie zaśnie. Z dwóch powodów: bał się snów i nieprzewidywalnych pobudek Freda, więc poszedł coś zjeść.
Kilka tajnych przejść i po chwili pięć kroków przed nim znajdowały się wielkie, srebrne drzwi kuchni Hogwartu. Uwielbiał budyń czekoladowy i wszelkie słodycze, dlatego często tu bywał. Tak często, że załatwił sobie klucz, by nie musieć męczyć się z zaklęciami. Skrzaty z początku nie akceptowały nocnych wizyt Lupina, ale z czasem po prostu się do nich przyzwyczaiły, a sam chłopak przekonał je, by nikomu nie pisnęły ani słówka. Wszystko było o tyle proste, że o tej porze Skrzaty smacznie spały, gdyż pracę zaczynały równo o szóstej, więc obecnie w kuchni nie powinno znajdować się nikogo.
Sięgnął do kieszeni i po chwili wymacał tam klucz. Ledwo wyciągnął rękę, gdy drzwi otworzyły się przed nim na oścież. Zdecydowanie za jasne jak na tą porę światło dobiegające z pokoju, uderzyło w oczy Teddy'ego. Chłopak zrobił krok w tył i odruchowo zakrył twarz rękoma. Po upłynięciu kilku chwil, gdy wydawało mu się, że jego wzrok bardziej przystosował się do otoczenia, zabrał ramię z twarzy i zerknął przed siebie. Przed nim stał niezmiernie zdziwiony Leonardo Delano, mając usta zapchane budyniem Teddy'ego.
- Na piejące mandragory, Lee! Co ty tu robisz i czemu do cholery jesz mój budyń?! - wrzasnął Lupin.
- Orry, s-o-czył ę wa-nil-lo-y - wydukał, nie przełykając wcześniej zawartości swoich ust.
- Ta... Fajnie wiedzieć, to może wejdziemy? - Teddy minął chłopaka i wszedł do środka, ciągnąc go za sobą. Gdy weszli poklepał go w ramię i dodał: - Brak wa-nil-lo-y-ego wcale cię nie usprawiedliwia, kolego.
Hogwardzka kuchnia dość wyróżniała się na tle innych pomieszczeń zamku. Białe ściany i jasne blaty nie pasowały do jego staromodnego wystroju. Bardzo niewielka ilość uczniów mogła zauważyć ten kontrast, gdyż formalnie rzecz biorąc żaden nastolatek nie tyle, co tu nie zaglądał, a nawet nie miał takiego prawa. Dodatkowo Teddy myślał, że tylko on tu bywał, a jednak po raz kolejny potwierdziło się stwierdzenie, że ta szkoła nigdy nie przestanie zaskakiwać.
W porównaniu do Leo, Lupin mógł wydawać się nagi, gdyż piątoklasista był całkowicie ubrany, co przeczyło tak wczesnej godzinie. Z kolei jego towarzysz nie zadał sobie sobie tyle trudu, by włożyć na siebie jakąś znaczącą część garderoby i na schadzkę udał się tylko i wyłącznie w obciętych, dresowych spodenkach - tak jak spał.
- A więc... - zaczął Lee, wskakując na blat i uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic.
- A więc tłumacz się, co tu robisz - odburknął, nadal zdenerwowany postępowaniem kolegi w stosunku do JEGO budyniu.
- Czemu ja? Byłem tu pierwszy - ach, jak on uwielbiał się z nim droczyć.
W tym momencie Teddy ruszył w jego stronę, a kiedy znalazł się wystarczająco blisko chwycił pod pachę, przy tym ściągając go z blatu. Po chwili jedną ręką mocno go trzymał, a drugą targał przydługie, jasne loki.
- Ja  z a w s z e  mam pierwszeństwo, gdy chodzi o czekoladowy budyń - powiedział głośno i wyraźnie. Po chwili dodał: - Cholera, Delano, jak ja cię nienawidzę.
Teraz, kiedy go puścił stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie głęboko w oczy. Osoba, która obserwowałaby ich z boku zapewne stwierdziłaby, że zapowiada się na bójkę, ale oni, jak każdy zdążył już zauważyć, dosłownie wszystko odbierali inaczej. Nie minęła minuta, a obaj wybuchnęli głośnym śmiechem. Leo ponownie wrócił na miejsce, z którego został niespodziewanie ściągnięty i zaczął rozmawiać o Gabrielle z Hufflepuff'u. Po niespełna czterdziestu sekundach swoją wypowiedź skierował w stronę Gryffindoru, a dziewczyną o jakiej teraz mówił była Sonya October, lecz i rozmawianie o niej nie zajęło Delano czasu dłuższego niż trzy minuty. Tak, Teddy liczył mu czas, a nieświadomy Lee nadal się produkował.
Po około dziesięciu minutach w końcu skończył, a Lupin mógł śmiało stwierdzić, że najdłużej i z największym zaangażowaniem mówił o Roxie. To dość go zaniepokoiło, gdyż jest to naprawdę dobra dziewczyna i wraz z Dominique zawsze potrafią poprawić każdemu zarówno humor jak i krawat, gdy jest źle zawiązany. Pełne optymizmu dziewczyny, lecz o Domi można by powiedzieć, że jest bardziej buntownicza i czasem bywa zbyt zazdrosna. Z kolei Roxanne bardzo łatwo jest zawstydzić, a gdy tak się stanie ucieka do biblioteki. Dodatkowo dziewczyna lubi się uczyć, a jej oceny są bardzo dobre, co łączy ją z Leo.
- Pomyślałeś kiedyś, co byłoby gdyby Freddie zauważył, że przystawiasz się do jego siostry? Jak dla mnie są dwie opcje. Pierwsza jest taka, że tamten oto nóż - tu wskazał w stronę, gdzie znajdowały się przedmioty do krojenia i siekania - znalazłby się tam... tam gdzie nie powinien. A druga, że osobiście odeskortowałby cię on pod Wierzbę Bijącą. Ja na twoim miejscu nawet bym na nią nie patrzył.
- Może masz racje, ale coś ciągnie mnie do tej dziewczyny. Kiedy zobaczyłem ją teraz, po wakacjach, to wszystko w niej tak jakby było inne, rozumiesz? To już nie jest ta mała, słodka Roxie - tutaj na chwile przestał i zmarszczył brwi. Jego wzrok mówił o tym, że nad czymś się zastanawia. - No, a poza tym ja lubię wyzwania - uśmiechnął się łobuzersko.
- Mam dla ciebie lepsze wyzwanie - poczekaj trochę, a zapewne ci minie. Może Wendy z czwartego roku? Obiło mi się o uszy, że się jej podobasz - Teddy naprawdę nie chciał, by zbliżał się on do Roxanne. Był przekonany, że takie coś nie skończyłby się dobrze zarówno dla niego, jak i dla niej. Tak naprawdę najbardziej obawiał się tego, że Leo pobawi się nią i szybko odpuści jak trzeba to przyznać, zdarzało mu się często.
- Serio? - wyraźnie się zaciekawił. - Wiesz... - coś wytrąciło go z lekkiego podekscytowania. Uniósł rękę do góry, a wtedy Lupin zauważył, że ma na niej cienką, jednolicie czarną bransoletę. Nigdy wcześniej nie nosił takich rzeczy. Po chwili rozbłysła ona na zielono, potem znowu. Nie minęły trzy sekundy, a promień ponownie dało się zauważyć.
- Co...?
- To widzimy się na śniadaniu, tak? - powiedział szybko Lee, cofając się w stronę drzwi.
- Jasne, ale wiesz, teraz też się widzimy, jeśli jeszcze byś nie zauważył.
- OK, to ja już będę leciał. Do kiedyś! - stwierdził i niemalże wybiegł z kuchni.
Jego zachowanie wcześniej dawało dużo do myślenia, a teraz sprawiało, że mętlik w głowie stawał się nie do zniesienia.
Nie zastanawiając się długo chwycił kilka słodyczy, które miał pod ręką i wyszedł z pomieszczenia z zamiarem obudzenia Freda i streszczenia mu wszystkiego, co właśnie miało miejsce. No może ominie kilka szczegółów całej rozmowy pomiędzy nim i Lee, ale to tylko nieistotne dodatki. Znał swojego przyjaciela i wiedział, że jeśli chodzi o Roxie to zawsze był on typem surowego i nadopiekuńczego starszego brata. Może powinien cieszyć się z tego, że jest jedynakiem, ale jednak nie odbierał tego w taki sposób. Rodzina to skarb, jakiego nigdy nie było dane mu doświadczyć w całej okazałości.
W momencie, gdy fasolka o smaku woszczyny usznej wylądowała w jego ustach przed chłopakiem pojawił się nie kto inny, jak Argus Filch. Teddy stanął jak wmurowany, a po chwili zmuszony do przełknięcia obrzydliwej fasolki, głośno odkaszlnął i już miał sprytnie się wymigać od kary, gdy jego oczy przyciągnął kawałek buta Leo, znikającego za ścianą. Nie myśląc wiele, powoli ruszył w tamtą stronę, lecz nie zaszedł daleko. Filch, jak można byłoby się spodziewać, zatrzymał chłopaka i uśmiechnął się głupkowato.
Zrezygnowany Lupin otrząsnął się i spuścił głowę, mrucząc na tyle głośno, że woźny był w stanie to usłyszeć:
- Myślałem, że charłaki nie dożywają setki, a tu proszę...
- Lubimy sobie pożartować, co? A teraz panie prefekt, proszę za mną. Jestem pewien, że pani dyrektor i bliski kontakt z toaletą dla chłopców w lochach, da ci do myślenia.

___________________________________________
I jak? Co sądzicie o tym rozdziale? Jakie reakcje po bliższym poznaniu się z Leo?:D 
Mam nadzieję, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jak pewnie widzicie, ten rozdział pojawia się duuużo wcześniej niż poprzednie. Niestety jutro wyjeżdżam z samego rana i nie wiem, kiedy pojawi się tu coś nowego, gdyż wracam dopiero 20 (?) lipca, ale postaram się z calutkich sił, żebyście nie musieli zbyt długo czekać. Nie pamiętam dokładnej daty mojego powrotu XD Nie wykluczam, że uda mi się coś napisać na wyjeździe, ale nie chcę nic obiecywać.
Bardzo zachęcam zajrzeć do nowych zakładek, a szczególnie tej ''Bohaterowie''. Z czasem wszystkie opisy zostaną urozmaicone i dodam jeszcze informacje na temat kilku innych czarodziejów i czarownic :D
No to chyba tyle;) Koniecznie napiszcie mi, co sądzicie o Lee. Jestem tego bardzo ciekawa, bo chyba nie da się ukryć, że ta postać wzbudza wiele wątpliwości;))