czwartek, 12 maja 2016

Rozdział 2

Spacerowali po błoniach zamku. Powietrze było tak zimne, że można było powiedzieć, iż dementorzy na pewno czają się gdzieś w pobliżu, ale oczywiście tak nie było. Szli wzdłuż Zakazanego Lasu i prawdopodobnie wiele osób stwierdziłoby, że to on jest celem ich wycieczki, lecz jeden z chłopców raczej by się na to nie zgodził. Na czwartym roku Fred próbował wyrwać się tam ze swoją, obecnie byłą, dziewczyną, ale niemal zemdlał na widok gigantycznych pająków zamieszkujących te tereny i od tamtej pory nie jest skłonny do odwiedzin tego miejsca. Zresztą podobnie jak niejaka Claudia Picanterri, która rzucając Weasleya zarzuciła mu usiłowanie morderstwa.
Teddy z niezwykłych uporem próbował nakłonić Victoire, by wzięła jego bluzę. Po raz szósty wyciągnął ku niej rękę, ponieważ widział jak trzęsie się z zimna. Ta tylko niemal mechanicznie ją odpychała. Nie chciała, by chłopak coś źle odebrał. Martwiła się tym cały czas, co tłumiło inne nie słabsze emocje. Powinna była się cieszyć z genialnego czasu spędzonego z przyjaciółmi i to robiła, ale nie tak jak potrzeba. Nie skakała ze szczęścia, nie śmiała się z dowcipów, bo jej głowę zawracała ciągle ta sama myśl.
Misty i Fred szli przodem i chichotali odrobinę zbyt głośno. Cała sytuacja bardzo ich bawiła, z niewiadomych dla Vic powodów. Włożyła ręce w kieszenie najgłębiej jak potrafiła i solidniej owinęła się sweterkiem. Grymas wpłynął na jej twarz, gdy uświadomiła sobie, że tylko jej jest tak lodowato. Żałowała, iż nie przemyślała tego wcześniej. Pozostało jej jeszcze bardziej stanowcze ignorowanie Teddy'ego i pogrążenie się w myślach...
Co ich tak śmieszy?! Czy oni zawsze muszą wszystko obracać w żart? Naprawdę trochę powagi nie zaszkodzi. Poza tym wcale nie jest zimno. Lekki wiatr to samo zdrowie i właściwie to kurtka wcale nie jest mi potrzebna. Co ty gadasz Victoire?! Jak wiatr może być zdrowy? Po prostu za chwile umrzesz z zimna i tyle po tobie zostanie - potrząsnęła energicznie, lecz niezauważalnie dla innych głową. - Wcale nie. Ach... Tamci znowu się śmieją. Czy im nigdy żaden natrętny,niebieskowłosy przystojniak nie oferował bluzy, której szczerze NIE CHCIELI? 
Nagle pośpiesznie zakryła usta dłonią. Znowu to robi. Znów łamie reguły, o które stara się tak bardzo troszczyć. Są dla niej świętością, a ona po prostu ich nie przestrzega. Cóż, a może wcale nic się nie stało. Emocje szastały nią na lewo i prawo, ale po chwili z zamyślenia wyrwał ją niespodziewany okrzyk i zorientowała się, że już dawno odeszli od Zakazanego Lasu.
- No, to jesteśmy na miejscu! - oznajmił donośnym głosem Fred. - Wiem, że się powtarzam, ale wiem też, że to tutaj przytrafiły nam się najlepsze przygody - dodał i wyszczerzył zęby w wielkim, szczerym uśmiechu.
Weszli do środka. Pierwszy Weasley, a potem dziewczyny przepuszczone przez Lupina. Teraz atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. Wszyscy, nawet Vic, śmiali się z Teddy'ego, który postanowił upodobnić swój nos do dzioba kaczki. Dziewczyna nie wiedziała, co tak gwałtownie wpłynęło na jej emocje, ale poczuła, że delikatnie zabolała ją głowa. Postanowiła to zignorować. Bo czy tak mały szczegół może być istotny? Oh, gdyby miała takie podejście do wszystkiego...
Wrzeszcząca Chata była miejscem, do którego zawsze udawali się, gdy nie mieli się gdzie podziać. Większość uczniów odbierało ją jako po prostu - ''placówkę, w której straszy'',co nie było prawdą, a oni już na pewno byli przekonani, że nie ma się czego bać, bo znali niemal na pamięć wszystkie opowiadania wujostwa z czasów szkolnych. Teraz potrafili wyrecytować układ budynku  na pamięć, więc nic nie było im straszne.
Pozostało im zwiedzenie kilku ''ciekawszych'' pokoi, które miały swoją historię i poopowiadanie kawałów. Fred napisał na ścianie ''ŚLIZGONI ŚMIERDZĄ JAK ŻARCIE GOBLINA'' mugolskim sprejem do graffiti, przyprawiając Lupina o ból brzucha, spowodowany nieokrzesanym śmiechem. Zresztą podobną reakcję wywołało to u dziewczyn.
Nie mogło też zabraknąć gry w gargulki, która tym razem nie wciągnęła ich tak bardzo, jak ostatnio, gdy grali w nią nieco ponad cztery godziny. Wszystko jednak szybko im się znudziło, więc postanowili udać się na górę i znaleźć jakieś przyzwoite miejsce, by odpocząć. Nogi Victoire odmawiały już posłuszeństwa, ponieważ nieźle nabiegała się, kiedy Fred zaczął ganiać ją po całym budynku. Ręce miał umazane śmierdzącym płynem, którym opluł go gargulek, gdy stracił punkt w grze. Na szczęście prędko znaleźli coś w rodzaju betonowego balkonu, na którym bez problemu można było usiąść. Cała czwórka idealnie się na nim zmieściła. Widok był piękny, ponieważ niedaleko przed nimi znajdował się Hogwart. Światła i odgłosy wydobywające się z Wielkiej Sali tylko dodawały uroku  niesamowitej atmosferze. Kolejny plus opuszczenia Ceremonii Przydziału. W tym momencie głowa Misty spoczywała na ramieniu kolegi i co jakiś czas unosiła się równo z oddechem chłopaka. Cisza działała na nich kojąco i do szczęścia nie potrzebowali niczego więcej. W kilku słowach: było jak z bajki.
Każdy miał czas na rozmyślanie o teraźniejszości, przeszłości i przyszłości. Czasami potrzebowali milczenia. Po prostu braku słów, które napływały do głowy w szaleńczym tempie. Jest to dobre lekarstwo na wszystko.
                                                                             ***
Do szkoły wrócili późno. Nie wiedzieli, która godzina i chyba nie chcieli się dowiedzieć. Jak długo przebywali poza zamkiem? Jak bardzo przeskrobali, nie pojawiając się na Ceremonii Przydziału? Czy nauczyciele zauważyli ich nieobecność? Nie mieli pojęcia, ale wiedzieli jedno: McGonagall  n i e  m o ż e ich zobaczyć. Dostaną szlaban i zmarnują sobie pierwsze dni powrotu do Hogwartu. Nie będą mieli okazji obserwować zagubionych pierwszorocznych i pomagać im w trafieniu do prawidłowej klasy, co było nie lada rozrywką.
Ale nie, tej nocy McGonagall nie chciała ich znaleźć. Postanowiła, że nie warto ich karać, ponieważ i tak nie osiągnie to żadnego rezultatu. Oczywiście wiedziała, iż w dalszym ciągu roku szkolnego nie będzie miała wyboru i uczniowie będą musieli ponieść konsekwencje swoich złych czynów, lecz stwierdziła, że pierwszy dzień to moment nieodpowiedni na takie postępowanie.
Bez problemu udało im się dotrzeć do dormitorium, unikając towarzystwa nauczycieli. Chłopcy zasnęli w mgnieniu oka, co w sumie niedziwne, ponieważ zasypianie wychodziło im wręcz fenomenalnie. Teddy zrzucił ubrania i w samych bokserkach wskoczył do łóżka. Wiedział, że za kilka godzin musi wstać na pierwsze w tym roku lekcje, ale zdawał sobie też sprawę z tego, że z pewnością będą one tak nudne, iż na pewno zdrzemnie się jeszcze nie raz w ciągu tego dnia.
Fred spojrzał rozbawionym wzrokiem na współlokatorów - Bena i Theo, oboje spali z otwartymi ustami, a Ben dodatkowo bardzo głośno chrapał. Jeszcze bardziej rozbawiło go to, że po chwili jego przyjaciel dołączył do tego grona, czego nie można powiedzieć o dziewczętach, które gawędziły w najlepsze w swoim dormitorium.
Często sobie na to pozwalały, ponieważ trafiło im się takie szczęście, że w pokoju zazwyczaj siedziały we dwójkę. Miały jedną współlokatorkę, ale ta praktycznie nigdy lub bardzo rzadko tu przebywała. Bowiem dzień w dzień przesiadywała u swojego chłopaka - Ślizgona. Między innymi, dlatego nie posiadała wielu przyjaciół wśród Gryfonów, lecz dziewczyny osobiście nic do niej nie miały. Victoire nic do niej nie miała, a Misty... Misty po prostu czasami się zapominała.
- To dziwne, że żaden nauczyciel nie patrolował korytarzy, co nie? - zapytała Hastings, mając usta pełne mugolskich czipsów. Jej ojczym był niemagiczny, w przeciwieństwie do matki i dwojga przyrodniego rodzeństwa - piekielnych, sześcioletnich  bliźniaków - Ellie i Ethana. Mężczyzna był zupełnie nieprzekonany do ''magicznych''produktów, dlatego w jej domu pod dostatkiem było wytworów mugoli.
- Może trochę, ale wiesz pewnie myśleli, że prefekci się tym zajmą - krzyknęła Vic z drugiego pomieszczenia.
- Ta... nadal nie pojmuję, dlaczego został nim Teddy.
- Dokładnie! Jak można powierzyć mu tak odpowiedzialne stanowisko. Kiedyś wujek Harry opowiadał mi, jak zostawił pod  jego opieką małą Lily. To dopie... AUUUUĆ!
Misty poderwała się z łóżka i ruszyła w kierunku łazienki, podczas gdy Victoire klęczała trzymając się za głowę. Ból rozsadzał ją od środka. Trwał krótko, ale był niesamowicie silny. Ustąpił równie szybko jak się pojawił, ale dlaczego to wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie? To dziwne. Bardzo dziwne, lecz nie to liczyło się teraz dla Misty. Podjęła szybką decyzję, iż musi odprowadzić przyjaciółkę do Pomfrey. Jak najszybciej.
- Co ty gadasz?! Nigdzie nie idę! To tylko jakieś przeziębienie albo coś. Tak w ogóle to chłód tak na mnie działa. Dzisiaj na dworze też troszkę mnie bolała.
- No to trzeba było wziąć tą piekielną bluzę od Lupina i byłoby po sprawie, ale nie ty zawsze musisz być taka uparta! - stwierdziła, trzymając ciągle opierającą się przyjaciółkę. - O! Na przykład teraz, ale no dobra teraz IDZIEMY.
- Nie brałam bluzy od Teddy'ego, bo...
- Tak, tak, tak. Nie musisz się ciągle tłumaczyć. Wszyscy dobrze wiedzą, że macie się ku sobie, moja droga. - Misty uśmiechnęła się łobuzersko. Tak bardzo lubiła ją prowokować, lecz kiedy zobaczyła, że ta chce już coś odpowiedzieć zrozumiała, że to nie zbyt dobry moment. - Ale nic nigdy z tego nie będzie - dodała niemal mechanicznie.
W pokoju wspólnym nie było nikogo, kto mógłby im przeszkodzić, bo czy kot Theo może być niebezpieczny? Odpowiedź jest prosta: nie. Wypowiedziały więc hasło, które obecnie brzmiało: zielona akromantula, i wyszły z pomieszczenia. Zatrzymały się przy pierwszym pomniku Merlina i cztery razy zastukały w cegiełkę nad jego głową. Po lewej stronie rzeźby ściana rozsunęła się na szerokość odpowiednią do przeciśnięcia się jednego człowieka. Dziewczyny przeszły gęsiego przez ukryty korytarz i w mgnieniu oka znalazły się po drugiej stronie zamku, a przynajmniej chciały się tam znaleźć. Bowiem tajemne przejścia czasami platały figle uczniom, jak stało się i tym razem. Mimo to dziewczyny nie znalazły się bardzo daleko od skrzydła szpitalnego. Po prostu zyskały dodatkowe pięć minut na przemyślenia i spacer po zamku.
Nie rozmawiały, ale myślały. Jedna o quidditchu, druga o szeptach dobiegających ich zza ściany. Z każdym krokiem stawały się wyraźniejsze, głośniejsze. Chwilę później również Victoire zaczęła je słyszeć. Zwolniły krok, bo były już bardzo blisko drzwi prowadzących do pomieszczenia za ścianą. Głos wydawał im się znajomy... Dziwnym trafem wśród prawie tysiąca uczniów musiały trafić akurat na kogoś znajomego.
- Lee... - szepnęła Misty, jeszcze natarczywiej przyciskając ucho do zimnej powierzchni. Dało usłyszeć się strzępki rozmowy, którą niewątpliwie prowadziło więcej niż dwóch ludzi:
- Cel  n i e  m o ż e  się dowiedzieć. To wszystko zniszczy. Cały plan pójdzie na marne i... - mówił nieznajomy głos, w którym dało czuć się nutkę grozy, kiedy inny wciął mu się w zdanie.
- Przecież dobrze wiesz, że kiedyś o wszystkim się dowie. Nie pamiętasz, co mówiła Rever?- tu, również nieznana osoba, ściszyła głos. - Mamy to załatwić jak najszybciej.
Delano wciąż się nie odzywał. Dziewczyny słyszały go z daleka, dlatego nie udało im się usłyszeć, co dokładnie mówił. Ciągle miały nadzieję, że może to jednak nie jego słyszały. Może to Josh - jego, o rok młodszy, kuzyn. Czy ich Leo brałby udział w jakimś dziwnym spotkaniu, które nie prezentuje się, jako by było organizowanie w dobrym celu? A jednak ich uszu znów dobiegło znajome brzmienie:
- Nie możemy dopuścić, by... - w tym momencie przerwał, a całą okolicę ogarnęła dziwna cisza. - Chwila... - szepnął i ruszył w stronę drzwi. Victoire zamarła, a chłopak był coraz bliżej. Wiedziały, że nie mają szansy nigdzie się schować. Jedynym plusem było to, iż ciemność pochłaniała cały korytarz, w którym się znajdowały. Widziały już czubek buta blondyna, kiedy nagle się zatrzymał, a następnie niespodziewanie zawrócił, gdyż drugi głos wykrzyknął jego nazwisko i przywołał do siebie.
Niestety nie usłyszały, co chciał od ich kolegi nieznajomy, ale były pewne jednego: muszą w prędkości światła zniknąć z tego miejsca. Ruszyły, więc w przeciwną stronę niż zmierzały do tej pory i pobiegły w kierunku, z którego przybyły. Skręciły w dokładnie to samo tajemne przejście i po chwili wpadły do pokoju wspólnego całe zadyszane. Wymieniły znaczące spojrzenia, a Misty cicho wyraziła swoje zdanie na temat - jak dla niej - zdecydowanie zbyt szybkiego biegania i stwierdziła:
- Dobra, to było zdecydowanie NAJDZIWNIEJSZE, co przytrafiło mi się w mojej karierze pod nazwą ''nocne wycieczki po Hogwarcie''!
Weasley zupełnie zapomniała o swoim bólu głowy. Minął i pewnie pójdzie w zapomnienie, a ta myśl akurat przypadła jej do gustu.
Wspólnie zdecydowały, że muszą powiedzieć o tym chłopakom. Wszyscy nie mieli przed sobą tajemnic, więc i to nią nie pozostanie. Prędko ruszyły po schodach do dormitorium i użyły tajemnego sygnału, który działał wśród nich od pierwszego roku, by wiedzieć, że do pokoju nie wchodzą ''intruzi''. Po dwóch szybkich, jednym donośnym puknięciu oraz kilku ostrzejszym przekleństwom dotyczącym budzeniu człowieka w środku nocy, drzwi zostały łaskawie otworzone przed zaspanego Lupina w samej bieliźnie.



________________________________________________________
Jest! Udało napisać mi się coś dłuższego i myślę, że wyszło to nawet nieźle;) Szczerze? Jestem nawet troszkę dumna z tego rozdziału. Następny może nie pojawi się bardzo szybko, ale zrobię wszystko, by był jak najprędzej. Zbliża się koniec roku szkolnego, więc i oceny trzeba poprawić. Hah, jestem pewna, że nie tylko ja mam taki problem. Wcześniej były to dwa rozdziały, ale zdecydowałam się połączyć je w jeden, troszkę dłuższy. Do poczytania!