czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział 1

Dokładnie pamiętała dzień, w którym wszystko się zaczęło. Sowa. List. Hogwart. Strach. Mała dziewczynka nie wiedziała, jak to jest opuszczać dom. Wyjechać gdzieś bez rodziców. Co prawda zdawała sobie sprawę, że na miejscu będzie Teddy i jej kuzyn - Fred, którzy w tym roku również jechali do szkoły po raz pierwszy. Jednak to nie zmieniało faktu, iż najnormalniej w świecie się bała. Przyjaciele zawsze byli dla niej wielkim wsparciem i mimo że prawdopodobnie nigdy się do tego nie przyznają , ona też często ratowała ich z tarapatów.
Teraz to już co innego. Victoire po raz szósty wybierała się na dworzec King's Cross. Nadal nie mogła uwierzyć, jak ten czas szybko minął. Jeszcze pamiętała, kiedy po raz pierwszy zobaczyła swoją obecnie najlepszą przyjaciółkę, Misty, gdy tiara przydzieliła je do tego samego domu, a teraz rodzice odprowadzili ją i o dwa lata młodszą Dominique na peron 9 i 3/4. W powietrzu dało się już czuć charakterystyczną atmosferę, przez nią uwielbianą, która wskazywała na zbliżający się wyjazd. Wszystko układało się fantastycznie, a ona nie mogła doczekać się, kiedy ujrzy przyjaciół.
Stanęli przed ekspresem, a mały Louis udawał, że nie obchodzi go wyjazd sióstr. Wtulił się w mamę maskując grymas na twarzy, który zagościł tam, ponieważ chłopcu nie podobało się, że on do Hogwartu pojedzie dopiero za rok. Dziewczyna podeszła do niego i pieszczotliwie uszczypnęła w chudziutkie ramię.
- Lou, spójrz na mnie - powiedziała kucając obok blondyna i chwytając go za podbródek. Delikatnie skierowała go w przeciwną stronę, niż znajdował się do tej pory. - Ej, nie przejmuj się. Ja w twoim wieku bałam się szkoły bardziej niż dziadek Artur babci. Uwierz mi, że zanim się obejrzysz, będziesz siedział w przedziale z innymi Gryfonami - zapewniła.
W tym momencie mały chłopiec mocno przytulił się do siostry, po drodze przewracając klatkę z sową. Victoire nie wytrzymała ciężaru i również upadła na bruk, ściskając brata. Mimo że miał już dziesięć lat, bywały dni, że zachowywał się zupełnie jak sześciolatek. Oboje leżeli i chichotali, tym samym zwracając na siebie uwagę tłumu, który zresztą słusznie, pośpiesznie udawał się w stronę drzwi do pojazdu.
Z całej sytuacji wyrwał ją dziwnie znajomy głos.
- Nie kradnij mi dziewczyny, koleżko, bo jeszcze obniżysz moje szanse - powiedział niebieskowłosy chłopak, nadbiegając i ściągając Louisa z blondynki. Przerzucił sobie małego przez ramię, zrobił kilka obrotów, a potem odstawił rodzicom.
- Teddy - wyrwało jej się, może odrobinę za głośno.
Stał nad nią młody Lupin. Uśmiechnął się w ten niepowtarzalny sposób i wyciągnął rękę, aby pomóc jej wstać. Ta chwyciła ją i podniosła się, po czym szybko puściła rękę chłopaka. Lubiła go, a nawet kiedyś mogła nazywać najlepszym przyjacielem, ale obecnie nie chciała, aby źle odebrał sygnały, które wyraźnie mówiły - ''nie, nie umówię się z tobą, pozostańmy przyjaciółmi''. Teddy był w niej szaleńczo zakochany i wcale tego nie ukrywał. Od ponad roku starał się zaprosić ją na randkę, ale do tej pory, nie zgodziła się nawet na zwykły spacer.
- Tak, to ja. Nieziemsko przystojny metamorfomag o pięknych, szarych oczach i wyrzeźbionych mięśniach brzucha. W czym mogę służyć? - zapytał delikatnie unosząc lewy kącik ust, który Victoire tak bardzo lubiła obserwować.
Nie można powiedzieć, że spłonęła rumieńcem, bo tak się nie stało, ale delikatne zaczerwienienia na jej policzkach, były przez chwilę zdecydowanie bardziej widoczne. Całą sytuację przerwała Fleur informując dwójkę, ponieważ Dominique wymsknęła się, aby spotkać się z koleżankami przy pierwszej wolnej okazji, że za chwilę odjeżdża pociąg. Pożegnanie z rodziną trwało nienaturalnie krótko jak na Weasleyów, z czego bardzo się ucieszyła. Rzeczywiście wokoło pozostali już tylko rodzice, machający na pożegnanie pociechom, które siedziały w środku.
Teddy chwycił walizki towarzyszki i poszedł przodem, więc jej do niesienia pozostała tylko klatka z płomykówką. Podziękowała za ten gest lekkim skinieniem głowy. Dzięki temu, że była z tyłum, bez problemu mogła obserwować włosy i kilka kolczyków chłopaka, które zawsze przykuwały jej uwagę. Włosy u góry - koloru nieba, a niżej - krótsze i czarne. Nieustannie czochrane przez Lupina. Wyróżniał się spośród pozostałych uczniów też między innymi nadzwyczaj ''wyluzowanym'' stylem bycia. Krawat Gryffindoru zawsze  wisiał luźno, a koszula nigdy nie znajdowała się w zazwyczaj ciemnych spodniach.
Co chwila zerkał w jej stronę, a ta udawała, że tego nie widzi. Ich spojrzenia spotkały się kilkakrotnie, ale zostawały szybko przerywane gwałtownym odwróceniem głowy przez Victoire. Wsiedli do środka i zaczęli szukać przedziału, gdzie prawdopodobnie znajdują się już ich przyjaciele. Po drodze spotkali grupkę o rok młodszych Ślizgonów, którzy próbowali wrobić trzecioroczniaka, że Hagrid trzyma w piwnicy stado smoków i karmi je młodszymi uczniami. Teddy, jako prefekt, szybko upomniał piątoklasistów, którzy nieco zażenowani udali się w przeciwną stronę. Krukon wystraszony, pośpiesznie podziękował i pobiegł do przyjaciół.
Po chwili Lupin otworzył drzwi przedziału, przy czym kładąc rękę na tali Victoire, wprowadził ją do środka. Ta zręcznie wydostała się z uścisku i rzuciła w ramiona Misty, która była tak zajęta rozmową z Fredem, że nie zorientowała się, kiedy przyjaciółka znalazła się przy niej. Nie minęło dziesięć sekund, a cała czwórka już tuliła się nawzajem.
Mulat rzucił się na przyjaciela i powiedział donośnym głosem:
- Bracie, czy ty znów masz kolejny kolczyk?! Przestań w końcu, bo zaczynam się bać, że zmieniasz się w wampira.
- Spoko, na razie nie mam takich zamiarów - uśmiechnął się łobuzersko. - Poza tym, przysięgam, że to już ostatni - dodał i poklepał Freda po plecach.
- Ja tam je lubię - mruknęła pod nosem Vic, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, że łamie własne zasady i daje mu sygnały, które ten mógłby źle odebrać, natychmiast schowała twarz w ramieniu koleżanki. Zażenowanie, które poczuła w każdej części ciała było nie do opisania słowami.
Za to na ustach Teddy'ego pojawił się wielki uśmiech, którego w ogóle nie starał się ukryć. Zamiast tego, rzucił podekscytowane spojrzenie Weasleyowi, który tylko wzruszył ramionami. Mimo tego postanowił nic nie mówić, bo za bardzo bał się, że wszystko zepsuje jednym, głupim słowem, a to zdarzało się mu zdecydowanie za często.
Misty w porę zmieniła temat i zagaiła, jak chłopcy spędzili wakacje.
                                                                       ***
Dalszą część podróży szesnastolatkowie spędzili na rozmowach, za którymi tak bardzo tęsknili, a zawsze mieli temat, na który warto się wypowiedzieć. Co prawda pod koniec lipca urządzili spotkanie, na którym zjawiła się cała czwórka, a dodatkowo pojawił się tam również Leo, Dominique i Roxie, która jest młodszą siostrą Freddiego, ale tylko ciemny kolor skóry i niektóre zachowania sprawiają, że są oni do siebie podobni. Roxanne wyglądała niemal identycznie jak matka, w porównaniu do brata, który był zdecydowanie bardziej podobny do George'a.
Leo Delano to chłopak, który mimo że nie odznaczał się wzrostem, wyróżniał się sprytem i sprawiał wrażenie uroczego . Dzięki temu wiele dziewczyn nie mogło mu się oprzeć.  Blond włosy sięgające za ucho i piegi na twarzy tylko sprawiały, że wszyscy nieznajomi uważali go za jeszcze bardziej rozkosznego. Chłopak miał opinie podrywacza, jakiego Hogwart dawno nie widział, zresztą bardzo słusznie mu przyznaną, mimo że teraz szedł dopiero do piątej klasy. Jak wielkie jest zdziwienie wszystkich nowo poznanych przez niego osób, gdy okazuje się, że Delano jest Krukonem, nie Gryfonem. Mimo że nie sposób się tego spodziewać, jego oceny są nadzwyczaj genialne.
Podczas wakacyjnego spotkania wszyscy bawili się wspaniale. Całe wydarzenie odbyło się u Freda i Roxanne, kiedy to rodziców nie było w domu, ponieważ wybrali się do wujka Charliego, pozostawiając mieszkanie pod opieką swoich dojrzałych, dorosłych dzieci. Teddy załatwił spory zapas piwa kremowego, co tylko sprawiało, że wszyscy czuli się jeszcze lepiej w swoim towarzystwie. Takie spotkania były im bardzo potrzebne, ponieważ uwielbiali spędzać ze sobą czas. Leo nie zawsze był przy szesnastolatkach, ale to tylko z powodu różnicy wieku i domu. Jednak, gdy się pojawiał zazwyczaj przyjmowali go z otwartymi ramionami.
Młodsze dziewczyny też były mile widziane, ale one same zwykle wolały spędzać czas w towarzystwie swoim i rówieśników.
                                                                  ***
- Pirszoroczni! Pirszoroczni za mną! - znajomy głos gajowego rozległ się po peronie.  
Dojechali, a wszystko wokół nich wreszcie wróciło do normy. Poczuli się jak w domu, chociaż dopiero, co go puścili i mimo że przebywali na dworzu, przyjemny, ciepły dreszcz przebiegł im po plecach, gdy tylko wysiedli z pociągu i ujrzeli, gdzie się obecnie znajdują. Bowiem wiedzieli, że nowa przygoda właśnie się rozpoczęła.
- Hagrid tylko znowu nie pomyl Delano z pierszakiem, bo się chłopak zamknie w sobie - wykrzyczał Fred, aby mieć pewność, że Hagrid na pewno go usłyszy. Na ustach olbrzyma zagościł wielki uśmiech,a gdy tylko ujrzał miejsce, z którego wydał się krzyk, pochwycił całą czwórkę kolejno w ramiona. Nastolatkowie odruchowo wstrzymali oddechy, ponieważ wiedzieli, że za chwilę nie będą mogli zaczerpnąć powietrza, jak i się stało.
- Na brodę Merlina! Ale żeście urośli przez te wakacje!
- Możliwe, chociaż myślę, że panna Hastings nadal pozostała tym malutkim, rozkosznym stworzeniem - zażartował Weasley czochrając kasztanowe włosy naburmuszonej Misty.
- Dobrze, że ty urosłeś... - powiedziała zdenerwowana, po chwili dodając - gigancie.
Chłopak już nie odpowiedział, tylko obdarzył dziewczynę dziwnym, ale nie niemiłym, a wręcz przeciwnie, spojrzeniem. Ta tylko wywróciła oczami i wtrąciła się do trwającej w tle rozmowy:
- Przepraszamy Hagridzie, ale za chwilę ucieknie nam transport do szkoły. Musimy się pośpieszyć - oznajmiła uśmiechając się w jego kierunku.
- Nie poznaję koleżanki...- powiedział trochę zbyt cicho na normy, jakie mu przystało. Nie potrafił bowiem, przypomnieć sobie, kiedy ostatnio widział, żeby martwiła się ona o lekcje ''bardziej niż potrzeba''. - No, ale mówisz słusznie. Lepiej już lećcie.
Czwórka pośpiesznie kiwnęła głowami na pożegnanie i już mieli odchodzić, kiedy nagle gajowy chwycił Lupina za ramię.
- Tylko, żeby nie było jak przez ostatnie lata. Naprawdę chciałbym, żebyście jeszcze kiedyś zobaczyli Ceremonię Przydziału - wyznał. - Nie mówię, że małe wagary mogą zaszkodzić, bo wręcz przeciwnie, ale cholibka, przecież to świetne uczucie oglądać przydzielanie do domów i patrzeć na twarzyczki tych małych, zestresowanych brzdąców.
- Nie bój żaby, Hagridzie. Na pewno ją obejrzymy - powiedział Teddy, posyłając mu ciepłe spojrzenie. Po czym odwrócił się i dołączył do przyjaciół. Chwilę później mruknął coś niemal niesłyszalnie, a tajemniczy uśmieszek wpłynął na jego usta. - Ale kto powiedział, że dziś...

_________________________________________________
Wiem, wiem, wiem... Jakość nie powala na kolana, ale mam nadzieję, że nie jest tak najgorzej ;). Wydaje mi się, że cały rozdział jest trochę krótki, dlatego postaram się, by następne były coraz lepsze i lepsze, aż w końcu kiedyś pomyślę sobie, jak marne miałam początki i pewnie będę się sama śmiać z umiejętności pisarskich, jakie mam teraz. Ale nic się nie rozwinie bez zawiązania i właśnie dlatego założyłam ten mój mały skarb :D
Mam ogromną nadzieję, że chociaż trochę spodobało się wam moje pisanie ;)