Wbrew pozorom, kolejne tygodnie mijały nadzwyczaj spokojnie, w porównaniu do zdarzeń feralnej nocy. W ciągu minionych dni nie wydarzyło się nic w związku z Leo. Chłopak odwiedzał swoich przyjaciół, a oni traktowali go tak, jakby nic się nie stało. Jak gdyby cała ta sytuacja nie miała miejsca. Ale czy łatwo uwierzyć jest w to, że bliska nam osoba jest wmieszana w coś, co wydaje się przynajmniej nienormalne? Odpowiedź jest prosta: nie. To właśnie z tego powodu cała czwórka nie zadała koledze żadnego pytania. Nie narzucali się, gdyż naprawdę go lubili. Co prawda ostatnio ich zaufanie do niego znacznie straciło swą moc, lecz nic innego, co można byłoby postrzec jako złe, nie miało miejsca.
Rozmawiali o nim rzadko. Jedynie kilka razy podczas długich rozmów, bardziej zagłębili się w cały temat. Mimo tego i tak nie doszli do niczego, co mogło wydawać się bliskie rozwikłania zaistniałej sytuacji. Czy Leo byłby w stanie udzielać się w jakiejś tajnej organizacji niezauważony przez nauczycieli? To wydaje się bardziej awykonalne niż przeżycie upadku z Wieży Astronomicznej, a jednak wszystko wskazywało na to, że właśnie tak się dzieje.
W głowie Teddy'ego często pojawiały się myśli tego typu, lecz on głowił się nad jeszcze jedną sprawą. Najczęściej objawiała się ona w snach. Tak, od tamtego dnia często śniła mu się Victoire. Dużo częściej niż w tamtym roku lub nawet podczas wakacji, gdy miał z nią nikły kontakt z powodu wyjazdów. Sny te zazwyczaj wyglądały tak samo lub bardzo podobnie.
Środek lasu. Środek nocy. I sam środek bezradności. Dokładnie trzydzieści metrów przed nim stoi Vic. Krzyczy. Ubrania, a właściwie ich resztki, są całe w srebrnej krwi. Obok leży ciało jednorożca. To ona go zabiła, czyli spełniły się jej koszmary. Od zawsze chroniła magiczne stworzenia tak mocno, jak tylko mogła, a teraz sama je krzywdziła. Zdruzgotana, wrzeszczy ile sił w płucach, ale nie to było najgorsze. Teddy widzi to wszystko. Patrzy na jej ból, co sprawia, że czuje się pięć razy gorzej od niej. Biegnie. Pędzi jak najszybciej tylko potrafi, lecz tak naprawdę wcale się nie przemieszcza. Ciągle stoi w jednym i tym samym miejscu, a wtem jej wzrok wyraża tylko i wyłącznie rozczarowanie. Dokładnie w tym samym momencie wielkie jaskrawe litery układają się na niebie w te samo zdanie, które kilka tygodni temu chłopak znalazł w liście dostarczonym mu pod koniec najpiękniejszej nocy jego życia.
I w tym momencie się obudził.
Gwałtownie podskoczył na łóżku niemalże budząc swoich współlokatorów. Złapał się za głowę i zaczął rytmicznie oddychać. Wdech i wydech. Pamiętał tą regułę jeszcze z dzieciństwa, gdy to często wdawał się w bójki. Zawsze pozostawała niezawodna. Po chwili wstał i zerknął na budzik. Piąta czterdzieści. Szybko uświadomił sobie, że tej nocy już nie zaśnie. Z dwóch powodów: bał się snów i nieprzewidywalnych pobudek Freda, więc poszedł coś zjeść.
Kilka tajnych przejść i po chwili pięć kroków przed nim znajdowały się wielkie, srebrne drzwi kuchni Hogwartu. Uwielbiał budyń czekoladowy i wszelkie słodycze, dlatego często tu bywał. Tak często, że załatwił sobie klucz, by nie musieć męczyć się z zaklęciami. Skrzaty z początku nie akceptowały nocnych wizyt Lupina, ale z czasem po prostu się do nich przyzwyczaiły, a sam chłopak przekonał je, by nikomu nie pisnęły ani słówka. Wszystko było o tyle proste, że o tej porze Skrzaty smacznie spały, gdyż pracę zaczynały równo o szóstej, więc obecnie w kuchni nie powinno znajdować się nikogo.
Sięgnął do kieszeni i po chwili wymacał tam klucz. Ledwo wyciągnął rękę, gdy drzwi otworzyły się przed nim na oścież. Zdecydowanie za jasne jak na tą porę światło dobiegające z pokoju, uderzyło w oczy Teddy'ego. Chłopak zrobił krok w tył i odruchowo zakrył twarz rękoma. Po upłynięciu kilku chwil, gdy wydawało mu się, że jego wzrok bardziej przystosował się do otoczenia, zabrał ramię z twarzy i zerknął przed siebie. Przed nim stał niezmiernie zdziwiony Leonardo Delano, mając usta zapchane budyniem Teddy'ego.
- Na piejące mandragory, Lee! Co ty tu robisz i czemu do cholery jesz mój budyń?! - wrzasnął Lupin.
- Orry, s-o-czył ę wa-nil-lo-y - wydukał, nie przełykając wcześniej zawartości swoich ust.
- Ta... Fajnie wiedzieć, to może wejdziemy? - Teddy minął chłopaka i wszedł do środka, ciągnąc go za sobą. Gdy weszli poklepał go w ramię i dodał: - Brak wa-nil-lo-y-ego wcale cię nie usprawiedliwia, kolego.
Hogwardzka kuchnia dość wyróżniała się na tle innych pomieszczeń zamku. Białe ściany i jasne blaty nie pasowały do jego staromodnego wystroju. Bardzo niewielka ilość uczniów mogła zauważyć ten kontrast, gdyż formalnie rzecz biorąc żaden nastolatek nie tyle, co tu nie zaglądał, a nawet nie miał takiego prawa. Dodatkowo Teddy myślał, że tylko on tu bywał, a jednak po raz kolejny potwierdziło się stwierdzenie, że ta szkoła nigdy nie przestanie zaskakiwać.
W porównaniu do Leo, Lupin mógł wydawać się nagi, gdyż piątoklasista był całkowicie ubrany, co przeczyło tak wczesnej godzinie. Z kolei jego towarzysz nie zadał sobie sobie tyle trudu, by włożyć na siebie jakąś znaczącą część garderoby i na schadzkę udał się tylko i wyłącznie w obciętych, dresowych spodenkach - tak jak spał.
- A więc... - zaczął Lee, wskakując na blat i uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic.
- A więc tłumacz się, co tu robisz - odburknął, nadal zdenerwowany postępowaniem kolegi w stosunku do JEGO budyniu.
- Czemu ja? Byłem tu pierwszy - ach, jak on uwielbiał się z nim droczyć.
W tym momencie Teddy ruszył w jego stronę, a kiedy znalazł się wystarczająco blisko chwycił pod pachę, przy tym ściągając go z blatu. Po chwili jedną ręką mocno go trzymał, a drugą targał przydługie, jasne loki.
- Ja z a w s z e mam pierwszeństwo, gdy chodzi o czekoladowy budyń - powiedział głośno i wyraźnie. Po chwili dodał: - Cholera, Delano, jak ja cię nienawidzę.
Teraz, kiedy go puścił stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie głęboko w oczy. Osoba, która obserwowałaby ich z boku zapewne stwierdziłaby, że zapowiada się na bójkę, ale oni, jak każdy zdążył już zauważyć, dosłownie wszystko odbierali inaczej. Nie minęła minuta, a obaj wybuchnęli głośnym śmiechem. Leo ponownie wrócił na miejsce, z którego został niespodziewanie ściągnięty i zaczął rozmawiać o Gabrielle z Hufflepuff'u. Po niespełna czterdziestu sekundach swoją wypowiedź skierował w stronę Gryffindoru, a dziewczyną o jakiej teraz mówił była Sonya October, lecz i rozmawianie o niej nie zajęło Delano czasu dłuższego niż trzy minuty. Tak, Teddy liczył mu czas, a nieświadomy Lee nadal się produkował.
Po około dziesięciu minutach w końcu skończył, a Lupin mógł śmiało stwierdzić, że najdłużej i z największym zaangażowaniem mówił o Roxie. To dość go zaniepokoiło, gdyż jest to naprawdę dobra dziewczyna i wraz z Dominique zawsze potrafią poprawić każdemu zarówno humor jak i krawat, gdy jest źle zawiązany. Pełne optymizmu dziewczyny, lecz o Domi można by powiedzieć, że jest bardziej buntownicza i czasem bywa zbyt zazdrosna. Z kolei Roxanne bardzo łatwo jest zawstydzić, a gdy tak się stanie ucieka do biblioteki. Dodatkowo dziewczyna lubi się uczyć, a jej oceny są bardzo dobre, co łączy ją z Leo.
- Pomyślałeś kiedyś, co byłoby gdyby Freddie zauważył, że przystawiasz się do jego siostry? Jak dla mnie są dwie opcje. Pierwsza jest taka, że tamten oto nóż - tu wskazał w stronę, gdzie znajdowały się przedmioty do krojenia i siekania - znalazłby się tam... tam gdzie nie powinien. A druga, że osobiście odeskortowałby cię on pod Wierzbę Bijącą. Ja na twoim miejscu nawet bym na nią nie patrzył.
- Może masz racje, ale coś ciągnie mnie do tej dziewczyny. Kiedy zobaczyłem ją teraz, po wakacjach, to wszystko w niej tak jakby było inne, rozumiesz? To już nie jest ta mała, słodka Roxie - tutaj na chwile przestał i zmarszczył brwi. Jego wzrok mówił o tym, że nad czymś się zastanawia. - No, a poza tym ja lubię wyzwania - uśmiechnął się łobuzersko.
- Mam dla ciebie lepsze wyzwanie - poczekaj trochę, a zapewne ci minie. Może Wendy z czwartego roku? Obiło mi się o uszy, że się jej podobasz - Teddy naprawdę nie chciał, by zbliżał się on do Roxanne. Był przekonany, że takie coś nie skończyłby się dobrze zarówno dla niego, jak i dla niej. Tak naprawdę najbardziej obawiał się tego, że Leo pobawi się nią i szybko odpuści jak trzeba to przyznać, zdarzało mu się często.
- Serio? - wyraźnie się zaciekawił. - Wiesz... - coś wytrąciło go z lekkiego podekscytowania. Uniósł rękę do góry, a wtedy Lupin zauważył, że ma na niej cienką, jednolicie czarną bransoletę. Nigdy wcześniej nie nosił takich rzeczy. Po chwili rozbłysła ona na zielono, potem znowu. Nie minęły trzy sekundy, a promień ponownie dało się zauważyć.
- Co...?
- To widzimy się na śniadaniu, tak? - powiedział szybko Lee, cofając się w stronę drzwi.
- Jasne, ale wiesz, teraz też się widzimy, jeśli jeszcze byś nie zauważył.
- OK, to ja już będę leciał. Do kiedyś! - stwierdził i niemalże wybiegł z kuchni.
Jego zachowanie wcześniej dawało dużo do myślenia, a teraz sprawiało, że mętlik w głowie stawał się nie do zniesienia.
Nie zastanawiając się długo chwycił kilka słodyczy, które miał pod ręką i wyszedł z pomieszczenia z zamiarem obudzenia Freda i streszczenia mu wszystkiego, co właśnie miało miejsce. No może ominie kilka szczegółów całej rozmowy pomiędzy nim i Lee, ale to tylko nieistotne dodatki. Znał swojego przyjaciela i wiedział, że jeśli chodzi o Roxie to zawsze był on typem surowego i nadopiekuńczego starszego brata. Może powinien cieszyć się z tego, że jest jedynakiem, ale jednak nie odbierał tego w taki sposób. Rodzina to skarb, jakiego nigdy nie było dane mu doświadczyć w całej okazałości.
W momencie, gdy fasolka o smaku woszczyny usznej wylądowała w jego ustach przed chłopakiem pojawił się nie kto inny, jak Argus Filch. Teddy stanął jak wmurowany, a po chwili zmuszony do przełknięcia obrzydliwej fasolki, głośno odkaszlnął i już miał sprytnie się wymigać od kary, gdy jego oczy przyciągnął kawałek buta Leo, znikającego za ścianą. Nie myśląc wiele, powoli ruszył w tamtą stronę, lecz nie zaszedł daleko. Filch, jak można byłoby się spodziewać, zatrzymał chłopaka i uśmiechnął się głupkowato.
Zrezygnowany Lupin otrząsnął się i spuścił głowę, mrucząc na tyle głośno, że woźny był w stanie to usłyszeć:
- Myślałem, że charłaki nie dożywają setki, a tu proszę...
- Lubimy sobie pożartować, co? A teraz panie prefekt, proszę za mną. Jestem pewien, że pani dyrektor i bliski kontakt z toaletą dla chłopców w lochach, da ci do myślenia.
___________________________________________
I jak? Co sądzicie o tym rozdziale? Jakie reakcje po bliższym poznaniu się z Leo?:D
Mam nadzieję, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jak pewnie widzicie, ten rozdział pojawia się duuużo wcześniej niż poprzednie. Niestety jutro wyjeżdżam z samego rana i nie wiem, kiedy pojawi się tu coś nowego, gdyż wracam dopiero 20 (?) lipca, ale postaram się z calutkich sił, żebyście nie musieli zbyt długo czekać. Nie pamiętam dokładnej daty mojego powrotu XD Nie wykluczam, że uda mi się coś napisać na wyjeździe, ale nie chcę nic obiecywać.
Bardzo zachęcam zajrzeć do nowych zakładek, a szczególnie tej ''Bohaterowie''. Z czasem wszystkie opisy zostaną urozmaicone i dodam jeszcze informacje na temat kilku innych czarodziejów i czarownic :D
No to chyba tyle;) Koniecznie napiszcie mi, co sądzicie o Lee. Jestem tego bardzo ciekawa, bo chyba nie da się ukryć, że ta postać wzbudza wiele wątpliwości;))